Rozdział 54

1.4K 71 11
                                    


„Co w sobie masz naprawdę nie wiem. I nie wiem czy coś o tym wiedzieć chcę..."

***

Hermiona zamarła, gdy zobaczyła, kto stoi w kolejnej parze do walki. Ostatnia osoba, którą posądziłaby o przyłączenie się do Voldemorta. A raczej dwie ostatnie osoby. Colin Creevey i Ernie Macmillan. Całkowicie wytrąciło ją to z równowagi. Zawsze przeciwny przemocy Colin i Ernie, który podejrzewał, że Harry jest Dziedzicem Slytherina. Teraz będzie służył prawdziwemu. Nie potrafiła wyobrazić sobie ich zabijających czy torturujących rodziców któregoś ze szkolnych kolegów. Przywołała na twarz wystudiowaną maskę chłodu.

- Zaczynajcie.

Zaczął Colin. Uderzył Macmillana sectumsemprą w brzuch.Chłopak się przewrócił, ale Hermiona szybko go uleczyła. Wstał i wycelował różdżkę w Colina. Uderzył go w twarz, która natychmiast pokryła się krwią. Hermiona pomogła mu i od razu podziękowała chłopakom. Chciała ograniczyć kontakt z nimi do minimum. Bała się, że ją rozpoznają. Zwłaszcza Colin, który tak uwielbiał Harry'ego i spędzał mnóstwo czasu na śledzeniu go, a co za tym szło, także Hermiony i Rona.Odwróciła się plecami do nich.

- Ale... Nadine, jak nam poszło? – Colin jak zawsze był żądny pochwał. Hermiona uśmiechnęła się w duchu.

- Nieźle. Ale musicie reagować szybko. Mówię to do wszystkich – podniosła głos. – Przeciwnik nie będzie czekał, aż zdecydujecie się, gdzie go uderzyć. Najlepiej celować w twarz i okolice klatki piersiowej.Jeśli nie będzie miał mu kto pomóc jest szansa, że szybko się wykrwawi i zwyczajnie umrze. A o to nam chodzi. Dobrze, teraz poćwiczcie w parach pojedynki. Nie używajcie sectumsempry, bo chcę zobaczyć jak wam idzie, a nie bawić się w uzdrowiciela. Pokażcie mi co umiecie, na co was stać. Zaczynajcie, na co czekacie?!

***

Abigail okazała się kobietą niezwykłej urody. Jak przystało na Egipcjankę była opalona na ciemny brąz. W długie do bioder czarne, proste włosy miała wplecione złote nitki. Ubrana była raczej skąpo, ale na pewno nie skromnie. Biustonosz i krótka spódniczka w kształcie litery V, do której przyszyte były sznury drobniutkich koralików wyglądały na uszyte ze złotego jedwabiu. Ze złota był też wykonany diadem, który miała na głowie. Wstała ze swojego tronu i podeszła do Toma i Chrisa kręcąc zalotnie biodrami. Uśmiechnęła się słodko ukazując kształtne, białe zęby. Długie, czarne rzęsy rzucały cień na policzki. W dużych, czekoladowych oczach żarzyły się iskierki rozbawienia.

- Witaj, Tom... Nie odwiedzałeś mnie od blisko pięćdziesięciu lat. Kim jest twój uroczy przyjaciel? – podeszła bardzo blisko do Chrisa. Głos miała delikatny, melodyjny.

- Christopher Prevent – skłonił się.

- Miło mi. Jestem Abigail. – powoli wyciągnęła dłoń, którą Chris ucałował z namaszczeniem. Abigail umiała okręcić sobie wokół palca każdego mężczyznę. Kobieta odwróciła się i gestem nakazała mężczyznom, by poszli za nią. Wzrok Toma powędrował do jej kołyszących się bioder. Nic nie mógł poradzić na to, że tak na niego działała. Była piękna, znała swoje atuty i potrafiła bezbłędnie je wyeksponować i podkreślić. Powoli weszła po kilku stopniach prowadzących do jej tronu. Machnęła ręką i wyczarowała mężczyznom dwa wygodne fotele. Po chwili pojawiła się taca z butelką wina i trzema kieliszkami wykonanymi z materiału, który wyglądał na diament.

- Wspaniałych gości przyjmę najlepiej jak potrafię. Romanée Conti... – powiedziała rozlewając wino do kieliszków.

- Francuskie wino, Abigail? – zaszydził Tom. – Myślałem, że jesteś czystokrwistą Egipcjanką...

Oczy Twe tak pragnęły czułościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz