#37.

623 70 71
                                    

Mitras

       Niebieski płatek wstawionego do wazonu astra powoli spadał i, wirując w powietrzu, toczył się w głąb gabinetu. Nile Dok wstał z fotela i zbliżył się do okna. Szarpnął ciężką kotarę, wpuszczając do pomieszczenia późnojesienne światło. Ruch powietrza zaszeleścił ułożonymi na stole papierami. Mężczyzna patrzył przez szybę, obserwując mrowie ludzi, które ciągnęło ulicą, jakby w centrum miasta miało miejsce jakieś wielkie wydarzenie. Wiedział, że idą zobaczyć ustawioną na placu szubienicę. Pielgrzymowali w jej stronę już od wczoraj.

       Drgnął. Przez chwilę chciał podejść do drzwi, jednak coś go zatrzymało. Patrzył na wytworną klamkę, nie wiedząc, dokąd powinien teraz pójść.

       Nile zawsze doskonale znał swoje obowiązki. Jego aktualne zagubienie wynikało z chwilowego braku zdecydowania.

       Nie pamiętał, kiedy ostatnio stracono kogoś publicznie. Ludzka fala za oknem zdawała się nie mieć końca. W jego głowie dźwięczały tylko dwa głosy — Erwina Smitha i jego własny.

Kiedy nadejdzie odpowiedni moment, będę bardzo uważnie śledził twoje ruchy, bo wiem, że tym, kto podejmie ostateczną decyzję, będziesz właśnie ty... I oni.

Co on, do cholery, zaplanował?

       Zacisnął pięści, starając się uspokoić oddech.

       Dlaczego Erwin wykorzystywał do swoich celów jego dumę, którą Nile uważał za swój największy sukces? Dlaczego pytał go o Marie, dzieci, dom rodzinny? Nie wiedział, czy nie popadł w paranoję, ale wydawało mu się, że wtedy, w celi, w tonie Smitha pojawiło się coś cierpkiego i ironicznego.

       Zerknął z niechęcią na stojącą na biurku, zimną już herbatę, którą przyniósł adiutant, razem ze świeżymi kwiatami; wymieniał astry co trzy dni. Nile lubił, gdy, w ogromie obowiązków, mógł popatrzeć na coś, co miało w sobie słodycz Marie i domu. Spojrzał jeszcze raz na astry, przypominając sobie kolor sukienki, jaką miała na sobie kobieta, którą poznali w gospodzie w czasie szkolenia.

Nie zapomniał o niej. Po wyborze dywizji nigdy nas nie odwiedził, wciąż odrzucając nasze zaproszenia.

Erwin, kim ty jesteś? — myślał, wpatrując się przez szybę w świecący nieskazitelną bielą gmach.

       Z zewnątrz dolatywał gwar, odgłosy miasta, stukotanie, łomot i przytłumione głosy, wydobywające się z ciągnącej ulicą, ludzkiej rzeki. Nile nie słyszał, co dokładnie mówią, choć był pewien, że w każdym zdaniu pojawia się zbitka „Korpus Zwiadowczy". Nie chciał nawet myśleć, co dzieje się na samym początku tego mrowia zlewających się głów i podekscytowanych oczu.

Erwin, kim ty jesteś?

       Zmrużył oczy i przysłonił je dłonią. Miał ochotę sięgnąć po kieliszek wymieszanego z wodą czerwonego wina. Obrzucił wzrokiem stojącą w rogu gabinetu witrynę. Okno i tłum z ulicy odbiły się refleksem w falistym szkle drzwiczek.

Nie dzisiaj.

       Starannie wyrównał bolo i oparł dłonie o biurko.

       Przypomniał sobie akcję w dystrykcie Stohess, kiedy Korpus Zwiadowczy pojmał Kobietę-Tytana, i to, że chwilę przed tym, trzymał w reku naładowaną broń tuż przed piersią Erwina.

       Utrzymać pokój — to było jego jedyne zadanie. Teraz zastanawiał się, czy pokojem można nazwać przerwy pomiędzy kolejnymi atakami na Mury. Wiedział, że jego frakcja znacznie różniła się od tego, do czego przywykł po swoim awansie na generała. Kiedyś pokoju broniły oddziały złożone z doświadczonych żołnierzy, którzy teraz przenieśli się do kantyn; teraz, choć nadal nie ufano „świeżym", oficerowie gnuśnieli w bezczynności, bo młodzi zajmowali się wykonywaniem brudnej i nieklarownej roboty.

acte gratuit | shingeki no kyojinWhere stories live. Discover now