#74.

186 27 15
                                    


Garnizon Trost

       W ciemności opustoszałej świetlicy jarzyły się tylko wąskie, zasmużone pasy światła wpadające przez małe, zakratowane okienka. Helga bezradnie otrzepała osłonięte owijkami dłonie i usiadła, oparłszy się o róg ringu. W dusznym od wilgoci powietrzu rozchodziła się biała chmura kredowego osadu, a wiszący pod sufitem skórzany wór kiwał się na łańcuchu, nie wróciwszy jeszcze do położenia równowagi, mimo że ostatnie uderzenie było technicznie fatalne.

       Na przeciwległej ścianie telepał się dygoczący, okrągło-kwadratowy cień.

       Nie dawała rady wyregulować i utrzymać tempa, jakby ciało ogarnął stan jakiegoś bezmyślnego fizycznego kryzysu wywołanego przeczuciem zawalania się wszystkiego dookoła, mimo że przyszła tu podjąć ostateczną próbę wewnętrznej dyscypliny.

       Zadarła głowę do góry, nie mogąc odeprzeć wrażenia nadmiaru czasu gromadzącego się od upłynięcia doby od wymarszu. Każda godzina milczenia w koszarach, każdy widok pustki pod Trostem potęgował niepokój.

       Obiecywała sobie, że nie wpadnie w kompulsję, ale w miarę ociężałego mijania godzin jej opór wobec rzeczywistości zaczął niebezpiecznie słabnąć. Kiedy tuż przed zapadnięciem zmroku po kwaterze niosła się wieść o braku wieści, pękła już zupełnie owładnięta nie tyle niewiarą w Zwiadowców, ile najzwyczajniejszym, najbardziej prymitywnym strachem o to, co kryło się pod nazwą nieprzewidywalnego przebiegu, pod brakiem jakichkolwiek informacji z frontu.

       Cały Garnizon zdawał się podenerwowany, bo wszyscy oczekiwali na jedno, nawet jeśli, od opuszczenia ostatniego podnośnika i powrotu wspierających, rytm dnia stał się taki jak zawsze, poza tym, że Mur bez przerwy patrolował wyposażony w lornetki oddział szybkiego reagowania na wypadek, gdyby...

       Wolf nie chciała słuchać próśb o wstawienie się u Brzenskiej w celu wepchnięcia jej na wartę. Helga myślała, że na tę odmowę zwyczajnie wybuchnie, ale gdy tylko — zgodnie z rozkazem kapitan — popatrzyła w lustro, przyszedł moment otrzeźwienia.

       Nie pamiętała, czy kiedykolwiek widziała się w takim stanie; wpatrywanie się we własne odbicie uświadamiało jej, że każda tak chorobliwie przeżywana minuta przybliża jej obraz do obrazu żołnierza, jakiego nikt nie chciał widzieć ani na Murze, ani w mieście. Od paru dni przed wyprawą praktycznie nie spała; drzemała dopiero wtedy, gdy organizm desperacko bronił się przed zmęczeniem.

       Z zażenowaniem przyjęła spreparowany przez Wolf blankiet pejotki, mimo że wcale nie zamierzała opuszczać koszar, a wręcz przeciwnie: doprowadzić się do porządku, by móc w każdej chwili stawić się na Murze na wypadek mobilizacji będącej chyba najczarniejszym z możliwych scenariuszy; zakładał on przesunięcie starcia z Kolosem lub Opancerzonym od Shinganshiny w głąb Murów.

       Odwiedziła dyżurkę pielęgniarek, by poprosić o coś na sen — zupełnie jak w czasie pierwszych miesięcy służby, kiedy nie przesypiała nocy, bo obowiązki i prymitywny, szowinistyczny nastrój Garnizonu wydawały się nie do zniesienia. Zasnęła i obudziła się wraz z nastaniem świtu, który nie przyniósł niczego nowego.

       Spojrzała bezradnie na owijki na dłoniach. Po wyładowaniu agresji serią ciosów i kopnięć w worek przyszedł zewnętrzny spokój, choć w środku nadal czuła się tak, jakby za moment miała eksplodować. Wytarła pot z czoła i pociągnęła z menażki łyk wody przed kolejnym powtórzeniem.

       Drzwi otworzyły się z impetem, a ona momentalnie zerwała się na nogi.

       Na progu stał Kurt.

acte gratuit | shingeki no kyojinWhere stories live. Discover now