#6.

389 50 22
                                    

Garnizon Trost

       Dźwięk energicznych kroków Helgi rozmywał się w nieskończonej perspektywie obskurnego korytarza Kwatery Głównej. Hanemann ścisnęła trzymane pod pachą papiery i podejrzliwie zmrużyła oczy. Mimo tych samych drzwi i ścian coś było inne niż zazwyczaj: zapach.

       Przywykła do tego, że na holu pododdziału zawsze panował kurzowo-tytoniowy zaduch pomieszany z pleśnią tworzącą na suficie kurze łapki okropnych pęknięć, którymi nikt nigdy się nie przejmował. Teraz wyczuwała jedynie mydło i świeżą farbę. Omiotła wzrokiem otoczenie.

       W rogach i na parapetach było pusto; popielniczki czyniące z tego miejsca garnizonową palarnię zapewne wyniesiono na dziedziniec lub tyły. Parę metrów przed nią dreptał służbowy z wiadrem w ręku i przewieszoną przez ramię szmatą. Sufit i ściany sprawiały wrażenie odmalowanych na szybko, bo spod wierzchniej bieli farby przebijały stare, dobrze znane żółte zacieki. Gdzieś w oddali mignęło kilka oficerskich kurtek, choć pamiętała, że ten korytarz zawsze był miejscem krzyżowego ognia małych wieców, które miały miejsce na służbie. Przechodzili tędy zarówno wchodzący, jak i wychodzący z odprawy; przystawali na papierosa lub dwa, tworząc kilkuosobowe grupki narzekające na politykę, miasto, żołd lub rarytasy zaserwowane na obiad przez garnizonową stołówkę. Teraz było cicho. Minęła jedną klatkę schodową prowadzącą do archiwum. Cisza. Przestrzeń dookoła wydawała się naskórkowo nieskalana.

Co, do cholery?

       Wzruszyła ramionami, niby chcąc utwierdzić się w przekonaniu, że im szybciej strzepnie z siebie to poczucie nierzeczywistości, tym lepiej. Miała tylko zanieść raporty z tego miesiąca swojej przełożonej do podpisania, a następnie wymienić je w archiwum na pieczątkę i blankiet poświadczające, że oddział z niczym nie zalega.

       Dopiero w ostatnim skrzydle, w sztabie, zaobserwowała ruch zupełnie niepasujący do wszechogarniającej martwicy. Tam wszystko wyglądało jak znaki nie do końca normalnego ożywienia.

       Ktoś gdzieś kaszlnął, a zza jednych uchylonych drzwi dobiegł do niej niski głos wypowiadający wiązankę siarczystych przekleństw. Przyspieszyła; wśród oficerów panowała wyjątkowo nerwowa atmosfera, która zmusiła ją do zastanowienia się, czy aby na pewno wybrała dobry moment na rozliczenie się z archiwum. Ostatecznie jednak machnęła ręką. Cały wczorajszy dzień i niemal połowę nocy spędziła nad papierami, poprawiając po Leo nieczytelne, rozwleczone i nieskładne bazgroły zdradzające, że nauczył się pisać dopiero w wojsku. Przyszło jej do głowy, że — być może — mężczyzna z tego powodu wstydził się oddawać własne raporty, choć nigdy oficjalnie się z tym nie zdradził.

— Kto o tym zdecydował?! Pytam was, do chuja! — dobiegło zza kolejnych drzwi; na tyle głośno, że odwróciła głowę. — W dupę sobie wsadźcie wasze „kryminalne sprawy" i meldunki komu popadnie! W dupę! Odmaszerować i nie pokazywać mi się na oczy, dopóki nie przestaniecie być dyplomowanymi kurwami! A raport przygotowany do wglądu Żandarmerii chcę mieć wsunięty pod drzwi! Na wczoraj!

       Z gabinetu wyszło trzech żołnierzy, z których jeden o mało na nią nie wpadł.

— To nie my jesteśmy od takich spraw! Co mieliśmy niby zrobić?! To jebie na kilometr! My tylko...

— Zrobiliśmy to, co trzeba! — Usłyszała za swoimi plecami chyba pokłosie tego, co działo się przed chwilą.

       Dopiero teraz skojarzyła, że — gdy wychodziła z baraku — żołnierze rozmawiali o czymś, co kilka dni temu wydarzyło się w czasie nocnego patrolu i zyskało miano „grubej sprawy", lecz z powyrywanych z kontekstu zdań, tak jak teraz, nie wyłapała żadnego konkretu. Podejrzewała, że albo chodzi o jakieś poważniejsze złamanie regulaminu służbowego, albo o faktyczne ujęcie kogoś zagrażającego porządkowi, choć krążące od baraku do baraku plotki były już zapewne mocno zdeformowane, więc nie zwracała na nie uwagi. Zatrzymała się przed litą masą drzwi i zapukała.

acte gratuit | shingeki no kyojinWhere stories live. Discover now