Rozdział 27.

2K 79 0
                                    

Aidan

- Cześć Aidan. Wiem, że dzwoniłeś, ale nie miałem czasu gadać. Sorry, że wcześniej nie oddzwoniłem. To co tam? - Usłyszałem zmachany głos Liama w słuchawce.

- Cześć bracie. Nic takiego. Już nieaktualne. A co u Was? Jak tam Sonia i dziecko? - chciałem by mój głos zabrzmiał chłodno i zdawkowo, jednak burza emocji sprawiała, że nawet ja usłyszałem dominujący niepokój we własnym tonie.

- Już lepiej. Wyszli wczoraj ze szpitala. Mały szybko rośnie i już nie musi być pod ciągłą obserwacją, a świeżo upieczona mamuśka powoli się przyzwyczaja. No ale sama chciała. - zaśmiał się jakoś dziwnie, trochę z przekąsem. Nie rozumiałem jego zachowania, bo to zupełnie nie w stylu mojego przyjaciela.

- Jak to sama chciała? - zapytałem niepewnie.

- No bo jaka inna tak młoda dziewczyna decyduje się na samotne macierzyństwo? I to świadomie? Nie mogę tego pojąć. - dziwił się Liam, a ja już całkiem zgłupiałem.

- O czym ty do cholery mówisz? - dopytywałem.

- No widzisz, gdybyś tu był to byś o wszystkim wiedział na bieżąco, a tak masz zaległości. - wytknął mi kuzyn, lecz niezrażony domagałem się odpowiedzi.

- Liam! - działał mi już na nerwy, ale był jedyną osobą, która mogła mi wyjaśnić, co jest grane.

- Już już. No więc Sonia wyjechała do Austin, w sumie jakoś w tym samym czasie, co Ty do Londynu. Wróciła po paru tygodniach i oznajmiła, że jest w ciąży. Jest dla mnie trochę jak siostra i już miałem ochotę komuś obić mordę, ale wyjaśniła, że marzyła o założeniu rodziny i poddała się sztucznemu zapłodnieniu. Tylko nie wygadaj nikomu, że Ci powiedziałem, okej? Isa by mnie zabiła. - tłumaczył mój przyjaciel, na co zareagowałem śmiechem.

- Jeszcze się nie ożeniłeś a już zachowujesz się jak pantofel, wiesz? Gdzie masz jaja, człowieku? - drwiłem wesoło.

- Zostały w sypialni, tam im najlepiej. - zaśmiał się Liam, lecz od razu uciąłem temat, nie chciałem słuchać łóżkowych zwierzeń kumpla, co to to nie.

Bardziej zainteresowały mnie informacje odnośnie Soni. Czy tylko dla mnie jest to teoria naciągnięta jak guma na ... hmmm... no dobra. Później się nad tym będę zastanawiał.

- Daruj sobie szczegóły. Lepiej mi powiedz, czy kogoś ma. - poprosiłem nie zważając na domysły, które na pewno będą snute.

- A jednak ciekawy! Wiedziałem, że coś się święci. Szkoda tylko, że wyjechałeś, bo może wtedy coś by między Wami pykło i sam rozumiesz. - naigrywał się mój przyjaciel, a mi wcale nie było do śmiechu. Gdyby tylko znał prawdę... Ale wtedy byśmy sobie już tak miło nie gawędzili. Liam może i jest pantoflem i miłym kolesiem, ale potrafi skopać tyłek, wiem, bo sam się dużo od niego nauczyłem, gdy byliśmy młokosami. Stare dobre czasy.

- Nie chcesz to nie mów, to i tak bez znaczenia. - udawałem, że mnie to nie obchodzi, choć aż mnie skręcało w dołku z ciekawości. A może to nie była zwykła ciekawość...

- Mój stary sąsiad, Josh coś z nią kombinuję, ale bez obaw. To fajny facet. Nie skrzywdzi jej. Całkowicie oszalał na punkcie Cole'a. Zresztą jak wszyscy. - słowa Liama miały mnie uspokoić, a tylko rozpętały burze w mojej głowie. I nawet nie chodziło o tego gnojka, niech go szlag trafi. Nazwała synka Cole? Przypadek? Nie sądzę...

- Cole jak Nicolas czy bardziej Colin? - podpytywałem nachalnie. Oby tylko niczego się nie domyślił.

- Oj nie mam pojęcia, daj mi spokój. Co Ty dziennik piszesz? To opuść kilka stron. Daj już spokój. Cholera, co ta Europa robi z ludźmi? - zastanawiał się wrednie mój kuzyn, ale nie zważałem na to. Ja już i tak swoje wiedziałem. Cole jest moim synem. Nie wierzyłem w żadne historyjki o prywatnych klinikach i marzeniach o własnej rodzinie. W sensie, jasne, nie neguję tego, ale znam już prawdę. Tylko co do cholery mam z tym fantem zrobić?

- Dobra, Stary muszę kończyć. Na razie. - pożegnałem się szybko, a w myślach już wybiegałem stanowczo za daleko.

Sonia

Padałam na twarz. Cole płakał już od godziny i nic nie było w stanie go uspokoić. Była trzecia w nocy, a ja nie przespałam ani minuty. Próbowałam wszystkiego, nosiłam Go, przytulałam, śpiewałam, klepałam po pleckach, a on nadal krzyczał. Nie był głodny i miał sucho. No co do cholery. Może to kolka? Ale robiłam przecież wszystko jak trzeba. Nie mam już siły, sama mam ochotę się rozpłakać. Boże, daj mi siłę, modliłam się w duchu.

Nagle usłyszałam ciche pukanie do drzwi. To Josh.

- Co się dzieje kochanie? - podszedł do mnie i objął ramionami zarówno mnie jak i mojego synka.

- Nie wiem, co robić. Cały czas płacze. Josh, co robię nie tak? Jak mam mu pomóc? - szlochałam opierając czoło na ramieniu przyjaciela.

- Spokojnie, tylko bez nerwów. Daj mi tego smyka. - wyciągnął ręce i zamknął w objęciach małego. Ten jak na zawołanie, przestał płakać. To chyba jakieś jaja.

- No nie wierzę. Od godziny próbowałam Go uspokoić i nic nie działało. Jak to zrobiłeś? - dziwiłam się.

- Wujek Josh zawsze służy pomocą. - mrugnął wesoło, lecz mi nie było do śmiechu. - Soniu, ja z nim posiedzę, a Ty się połóż. Wyglądasz jak żywy trup. I bez gadania. - rozkazał stanowczo, a ja byłam tak zmęczona, że nawet nie miałam zamiaru się wykłócać. Wiedziałam, że mój synek jest w dobrych rękach, więc chętnie oddałam małego pod opiekę sąsiada.

- Nie wiem jak Ci dziękować, Josh. - powiedziałam w progu swojej sypialni.

- Nie ma problemu. Wiesz, że zrobię dla tego malca prawie wszystko. Jest moim ulubionym dzieckiem. Możesz to śmiało wykorzystywać. - rzekł bez zająknięcia, a jego słowa sprawiły, że ciepło zalało moje serce. Dzięki Ci Boże za tego faceta, to ostatnie o czym pomyślałam zanim przyłożyłam głowę do poduszki i od razu zasnęłam. 

Przewinienie (cz.2.)Where stories live. Discover now