Rozdział 1

305 30 15
                                    

To właściwie był pieprzony wypadek, bo nic nie zapowiadało tego, co zaraz miało się wydarzyć. Na samo wspomnienie swojej wpadki, Geno miał ochotę przyjebać sobie czaszką w ścianę. Właśnie przez nieostrożność znalazł się w nieodpowiednim miejscu o nieodpowiednim czasie, a teraz tkwił tutaj. Oparł czaszkę o metalowy blat stołu. Łańcuchy na jego nogach i nadgarstkach wydały ten nieprzyjemny dźwięk, gdy ocierały się wzajemnie. Drgnął i spojrzał w kierunku drzwi.

Rumieniec sam pojawił się na jego czaszce, gdy pomyślał o tym kretynie, który go złapał. Jeżeli wielki pan policjant będzie tym, który tu wejdzie to nawet kara śmierci nie będzie mu straszna. Warknął gniewnie, mając niebywałą ochotę na rzucenie czegoś w drzwi albo równie inny desperacki krok w swojej złości.

Wziął głęboki oddech i wypuścił go, starając się go wyrównać. Tracenie nerwów w takim momencie i przez takich idiotów nie jest najrozsądniejsze. On... on... nagle wybuchł płaczem, nie mógł dłużej się powstrzymać. Ukrył czaszkę w ramionach i płakał, pół leżąc na stole. Jego ciało zaczęło drżeć.

A wszystko zaczęło się od tego, że...

***

Po rozprawie Geno się po prostu zmył. Nie było to trudne, szczególnie dla kogoś jego pokroju. Choć nie było również dziecinną igraszką. Tego tak się niestety opisać nie da, bo mimo że przechytrzył policjantów, to jednak łatwe to nie było. Byli wyszkolonymi oficerami służb pilnowania porządku, ale... nie byli niepokonani. W ten sposób Geno skończył oparty o korę drzewa w parku i zgięty w dół, próbował wyrównać oddech po szybkim biegu.

– Heh... nawet będąc takim leniem, jestem całkiem szybki – mruknął pod swoją małżowiną nosową, zadowolony ze swojego osiągnięcia. – Dobra, Geno, nie popadaj w samozachwyt, musisz znaleźć sposób na ucieczkę – dodał cicho, poprawiając swój szalik i ukrywając w nim połowę swojej twarzy. Wychylił się ostrożnie zza drzewa i zlustrował okolicę. – Pamiętaj. Pozostań czujny.

Z tymi słowami dopiero po dłuższej chwili wyszedł zza drzewa. Na całe szczęście nie miał swoich kajdan. To właśnie moment jego rozkuwania wykorzystał na ucieczkę. W teorii było to niemożliwe, zapewne dla wielu nawet bardzo, ale w praktyce to nie było aż tak trudne. Okazja jak każda inna.

Geno potrząsnął swoją czaszką i rozejrzał się po parku. Po prostu ludzie i potwory spędzające w nim czas. Tu jakaś para, tam jakaś rodzina i gdzieś obok pani karmiąca gołębie i małe harpie (ten typ potworów również uwielbiał ziarno) albo jakiś potwór prowadzący psa na smyczy (co z tego, że to psi potwór?).

Uznając teren za bezpieczny, pozwolił sobie na nikły uśmiech. Dopiero teraz, czując jak promienie słońca padają na jego czaszkę, a lekki chłodnawy wiatr ją owiał. Zaśmiał się cicho, czując zew wolności. Nieograniczoną radość w swoich kościach, to wszystko sprawiło, że tanecznym wręcz krokiem wyszedł zza drzewa.

Na całe szczęście nikt nie zwrócił na niego zbytniej uwagi. Zadowolony z takiego obrotu spraw, czym prędzej popędził w stronę ulicy. Zatrzymał się jednak przy jego murach, patrząc jak dwójka młodych szkieletów się kłóci. Jego uwagę przykuł nastolatek ubrany dość buntowniczo. Widać było, że miał totalnie wylane na mniejszego szkieleta ubranego w mundur skauta. Jakby chcąc mu zrobić na złość, potrząsnął trzymanym w dłoni sprejem i prysnął nim na biały mur.

– FRESH! Nie możesz tak robić! To ZŁE! – Podkreślił ostatnie słowo, machając energicznie swoimi dłońmi. Jako zaledwie dziesięciolatek, takie przynajmniej odniósł wrażenie Geno, niewiele jednak w tym momencie zdziała. – Możesz mieć przez to kłopoty!

– Ehe – mruknął lekceważąco drugi z nich.

Rozbawienie natychmiast wpłynęło na jego czaszkę. Szczególnie to, jak mniejszy z tej dwójki zaczyna mu grozić. Był to naprawdę rozczulający widok, bo mały czarny szkielecik robił to doprawdy niepoprawnie. Zaśmiał się cicho i szybko wyszedł zza bramy parku. Mimo wszystko te ich krzyki zapewne niedługo kogoś przyciągną, a on nie chciał być w ten sposób pojmany.

Afterdeath: Kryminalny światWhere stories live. Discover now