Rozdział 3

294 33 103
                                    

– Ty sobie żartujesz, prawda? – spytał Geno, lecz chcąc nie chcąc i tak skończył w tak upokarzający sposób, że nawet nie chciał o tym wspominać. – To się nie dzieje naprawdę... – mruknął, odkręcając wodę i zajął się zmywaniem naczyń.

Ubrany był w strój pokojówki z tym czepkiem. Nie dość, że sprzątał, gotował i robił temu idiocie pieprzoną kawę, to dzisiaj na dodatek ten w ostatnim czasie ciągle coś upuszcza i każe mu się schylać. To już robiło się męczące, a on nie mógł zrozumieć dlaczego Reaper stał się taką łamagą.

Pokręcił czaszką, zajmując się zmywaniem naczyń. Mimo wszystko aż tak zła ta praca nie była - miał czas, żeby wszystko przemyśleć, a co najważniejsze, nie musiał tak strasznie się męczyć, jak inni więźniowie. W sumie to tak jakby dostał własny pokój i nie miał jak się z innymi spotykać... Co w sumie, patrząc na to z tej perspektywy, było nieco straszne. Czy w ogóle coś takiego było legalne? Reaper zachowywał się czasem, jakby był jego własnością. No a przecież był tu już od kilku tygodni.

– Genuś~ Moja pokojówko~ Kiedy kolacja~? Mogę zacząć od deserku~? – Geno niemal podskoczył, słysząc wołanie Reapera. Jego czaszka się z automatu nagrzała, a czerwone rumieńce zaczęły się na niej pojawiać.

– Cholera! – zaklnął głośno, gdy poczuł ostrze noża, które mył, jak przecina mu dłoń. – Pieprzony zboczeniec – syknął na myśl o Reaperze.

Szybko wsunął dłoń pod lejącą się wodę z kranu, rozglądając się za czymś, czym mógłby zatamować krwawienie. On to miał cholerne szczęście, nie ma co. Nie mając nic innego pod ręką, zmuszony był wziąć trochę papieru kuchennego, przykładając go do rany w kości u dłoni z której lała się krew. A niby jest szkieletem i nie powinien krwawić. Idiotyzm natury po raz kolejny daje się we znaki im, potworom, przypominającym ludzkie szkielety.

Wzdychając ciężko, ruszył w stronę apteczki, szukając czegoś do zatamowania krwi. Wystarczy, że już z żeber i ust krwawi... To dziwne, że jeszcze od tego nie umarł. Najwidoczniej szkielet nie może doznać zgonu poprzez wykrwawienie się. W sumie byłoby to niezwykle komiczne, gdyby takowa możliwość istniała.

Wyciągnął z szafki apteczkę, akurat gdy drzwi od kuchni się otworzyły. Trzymany przez Geno przedmiot upadł, a on z szokiem obejrzał się na właściciela tego miejsca, który stanął w progu. Uśmiech na czaszce Reapera nie zapowiadał niczego dobrego, lecz gdy wzrok tego zboczeńca, jak lubił go nazywać w myślach Geno, spoczęła na jego krwawiącej dłoni. Radość zmieniała się w troskę, co całkowicie go skołowało. Szczególnie, gdy Reaper w jednej sekundzie podniósł leżącą na płytkach apteczkę i łapiąc go za dłoń, wyciągnął wodę utlenioną, polewając jego ranę. Cichy syk wyrwał się mimowolnie z ust Geno.

– Trzeba było uważać – skarcił go Reaper, wyjmując z apteczki wacik i przyłożył go do rany, a następnie zaczął bandażować. – Nie chcę, żebyś mi się tu wykrwawił – powiedział zatroskany.

– Ty wiesz, że to była tylko mała rana? – spytał Geno, patrząc na całą swoją dłoń, którą zabandażował jego „szef". – Nie przesadziłeś nieco?

Reaper spojrzał na swoje dzieło.

– Nawet nie podziękujesz? – wytknął mu, chcąc przemilczeć fakt, że przesadził z pierwszą pomocą. – To ja się tu staram!

– Gdyby nie ty, nie miałbym tej rany – stwierdził ostro Geno.

Reaper odsunął się i złapał się za miejsce, gdzie powinien mieć serce, przybierając dramatyczną pozę.

– Ranisz me serce!

– Nie masz serca, jesteś szkieletem – powiedział mu bezlitośnie Geno.

– Dzięki... - odrzekł z lekka podłamany Reaper.

Afterdeath: Kryminalny światWhere stories live. Discover now