3. Następna stacja

1K 79 46
                                    

  Wbiegam do mieszkania z prędkością światła... To znaczy chciałbym, żeby tak było, ale i tak szybko jak na astmatyka z wiecznym zwolnieniem z wfu.

   Kieruję się od razu na górę, ignorując płaczącą matkę, która twierdzi, żebym poczekał i dał mu czas. Co takiego? Czekałem na to pięć lat. Zdecydowanie za długo. Na mojej twarzy pojawia się szeroki uśmiech i nie potrafię się go pozbyć. Jeszcze nie wiem czy najpierw go wyściskać czy złoić dupę za wszystko co musiałem przez niego przechodzić. Jednak braterska miłość wygrywa i wpadam do pokoju z rozłożonymi ramionami.

   Zatrzymuję się, gdy dostrzegam brata. Siedzi na łóżku, w swoim starym i pustym pokoju.  Obserwuje niebieskie ściany i w ogóle nie zwraca na mnie uwagi, jakby jego mózg nie odebrał odpowiedniego bodźca.

  –Jasiek!  – krzyczę, ale on tylko wpatruje się w ścianę. – Jasiek!!!

Nie odpowiada, tylko powoli odkręca w moją stronę twarz, z pustym wyrazem patrzy się i nie rozpoznaje mnie.

   I ja jego też nie. Nie, to nie jest mój brat, nie jest. Nie tak wyglądał! Nie miał wychodzonej sylwetki i zapadniętej twarzy, ogolonej głowy, pustego wzroku. Był wesołym czternastolatkiem, z rumianymi policzkami i iskierką w oku. Chociaż to ja byłem starszy, to on proponował najgłupsze rzeczy, był łobuzem jakich mało. Uwielbiał poznawać nowe rzeczy, eksperymentować, doświadczać, po prostu żyć. Nie. To nie jest mój brat, nie ten trup.

–Filip? – Ktoś dotyka mojego ramienia, odwracam się i widzę matkę wraz z funkcjonariuszem policji.

Odtrącam jej dłoń.

– Mamo, to jakaś pomyłka, on nie wygląda jak Jasiek! To pomyłka... Zobacz jakie ma oczy!

  –Filip...  – Kobieta stara się mnie do mnie przemówić, nie wiem dlaczego, ale nie chcę tego słuchać. Tyle lat czekałem na ten dzień, ale los znowu ze mnie zakpił. To jakiś pierdolony żart.

Wszystko jest nie tak. Wszystko jest nie tak. Wszystko jest...

– Nie, nie, nie... Nie!  Mamo, to nie jest on. Ja to wiem. Zobacz, to jakiś zupełnie obcy człowiek! Nawet nie reaguję na mój głos... Co, nie poznałby mnie? Rodzony brat nie poznałby...

– Proszę się uspokoić  – nakazuje ostry ton policjanta. – Pan Jan Szcześniak jest po przeżyciach. Jesteśmy pewni...

– Gówno prawda, pchlarzu.

  Patrzę na "Janka", ale nie widzę brata, nie widzę. Tylko pusty ćpuński wzrok, szare zimne oczy. I grymas na jego twarzy. Widzę jak trzęsą mu się ręce, jak jego ciało błaga o narkotyk. Jak ma gdzieś rodzinę, bo marzy o strzale w żyłę. Jebany żart.

–Idę. – rzucam do matki, wymijam ich i schodzę po schodach chwiejnym krokiem. Nawet nie wiem dlaczego jest mi tak słabo. Przeszukuję kieszenie, muszę zapalić.

– Filip! Gdzie? Jesteś chory, nie możesz...

   Biegnie za mną i krzyczy jakieś bzdury, że mam się dobrze ubrać, bo pada deszcz, wziąć parasolkę, najlepiej to w ogóle nie wychodzić, bo nie chce stracić kolejnego syna.

Zatrzaskuję za sobą drzwi i biegnę przed siebie. Muszę uciec, daleko, daleko. Tak, żeby nie mogły mnie dogonić upiory.

                                                                                     * * *

   Wsiadam do metra, powtórka z dzisiejszej jazdy. Głos oznajmia, że następna stacja to Wierzbno.

   Ponure twarze towarzyszą mi w podróży. Przeważają starsi ludzie, ok pięćdziesiątki, tacy, co już mają swoje rodziny, dzieci, domy i kredyty. Pofarbowane na dziwny kolor (ni to bordowy, ni to rudy) kobiety, ubrane w jasne koszulki z dekoltem w serek. Na kolanach trzymają torby, a w rękach przestarzałe modele telefonów. Mężczyźni, tędzy, z piwnymi brzuchami, sumiastymi wąsami. Wszyscy jacyś śmieszni, wyjęci z telewizyjnych paradokumentów czy innego gówna.

Miasto bez ciebie / Taco HemingwayWhere stories live. Discover now