6. Mięso

568 52 6
                                    




    Patrzę w tłum ludzi, ciasno upchanych w klubie, uderza mnie smród potu, alkoholu i dymu papierosowego. Jest piątek, więc cała Warszawa świętuje, bawi się i tańczy.

    Danse Macabre. Taniec aż do zgonu, tylko z tą różnicą, że rano się budzisz - obolały - ale żywy. A nawet tego nie chcesz. Przynajmniej ja. Ale dobrze mi tak w tym tłumie, nie obchodzi mnie to, że tak tu śmierdzi, że zapewne poniosę konsekwencję dzisiejszej zabawy, że... znowu uciekam w miasto, bo tak mnie nudzi i rozczarowuje ten świat.

  Muzyka dudni mi w uszach i chociaż na co dzień nie słucham "klubówki" nawet jestem w stanie znieść beznadziejny refren, a jak wypije kilka piw, to i zwrotki nie wydają mi się takie złe.

  Szukam Piotra i moją ex, nawet nie wiem dlaczego. Chyba po po prostu nie chce pić sam. W końcu dostrzegam nażelowaną czuprynę blondyna, a już za chwilę, kiedy przepycham się przez klubowiczów, Natalkę - w całej okazałości. Królowa parkietu, długonoga ślicznotka, która wprawia swoje ciało w taki ruch, że mam wrażenie jakby całe towarzystwo było wpatrzone tylko w nią. Kobiety patrzą zazdrośnie, a mężczyźni pożądliwie. Ale Natalka nie odwzajemnia ich spojrzeń, tylko wpatruje się we mnie, a w jej oczach pojawia się zaskoczenie z domieszką fascynacji.

   Knuje coś, przychodzi mi na myśl, cholerna dziwka. Mdli mnie i żałuję, że tu przyszedłem, w szczególności, że do Natalki podchodzi Piotr, który ślini jej szyję, a ona nie spuszcza ze mnie wzroku, jakby rzucała mi jakieś wyzwanie. Posyłam w jej stronę posępny uśmiech i unoszę butelkę z piwem w jej stronę, co oznacza nic innego jak przyjęcie ryzyka. Przychylam butelkę do ust i upijam spory łyk. Twoje zdrowie, panno Nikt.

   Podchodzę do nich, panie i panowie co za scena!, rzucam głośne "cześć" i wymijam ich. Odwracają się w moją stronę - Piotr wybity z tropu, moja ex lekko rozzłoszczona. Po drodze nawija mi się jakaś blondynka, muzyka zwalnia, więc obejmuję ją w pasie, a ona wtula się we mnie. Patrzę się na królową parkietu, ale ona nie zaszczyca mnie teraz spojrzeniem - to część jej gierki, ale ja ją znam i wiem, że w środku pieni się ze złości.

   To przed nią powinienem paść na kolana, ucałować dłoń, ukoronować gwiazdami, przyodziać płaszczem z konstelacji. Lecz dobrze wiem, że choćbym przyniósłbym jej całe niebo w garści, poprosiłaby o wszechświat. A ja bym to zrobił, ja bym jej wszystko dał. Dlatego całuję nieznajomą blondynkę, by poczuć smak ust i móc wyobrazić sobie, że to jej wargi.

  Odrywam się od dziewczyny i patrzę w jej żywe oczy, nachylam się do niej i szepczę do ucha. Wokół nas plączą się ludzie,  przepychają i potrącają. Klub pulsuje, głośna muzyka nadaje rytm sercom imprezowiczów, razem tworzących jeden narząd. Chociaż raczej nierząd - bo nie można nazwać tego miłością. To tylko para oczu, para rąk i złączone wargi, dwa ciała - połączone i dopasowane, ale co tak naprawdę je łączy, prócz chwilowej przyjemności? Może to wystarczy, może musi wystarczyć.

  Pragnę miłości, tej prawdziwej, ale ona nie chce mnie przyjąć. Ściga tych szczęśliwców, a oni wpadają  w jej szerokie  ramiona. A mnie ściga chyba tylko śmierć, już rozkłada ręce, by przytulić mnie do swojej piersi - a ja hop - skaczę w bok. Zupełnie jak w miłości. Jednak obiecuję, to nie ja rozpocząłem tą grę, tylko Natalka. Skoczyła w bok i tak wydarzył się Piotr. I tak wydarzyła się moja samotność.

  Walić to. Jest piątek. Nie ma czasu myśleć o bólu, kiedy rozkręca się zabawa, kiedy każdy jest taki szczęśliwy, upojony i kiedy nikt już nie jest oddzielnym członkiem - natomiast jednym ciałem i jednym sercem z klubem.

Miasto bez ciebie / Taco HemingwayWhere stories live. Discover now