prolog

3.6K 105 18
                                    

Cześć.
Nazywam się Megan Davidson, a ta historia może wydawać Ci się taka jak inne. Dlatego że wiele osób przeżywa to samo. Ten świat tak jest urządzony. Jedni są ustatkowani, a drugim brakuje na chleb i wodę. Jeden odziedziczy dominujący charakter i będzie znęcał się na tymi, którzy nie są na tyle odważni. Dla niektórych to będzie podstawa do kompleksów. "Nie jestem wystarczająco taki, nie jestem na tyle taki, aby nie dać sobą pomiatać." Nie każdy zda się na tyle empatii, aby zauważyć to u drugiego człowieka. Żyjemy w takich czasach, że coraz większa część populacji widzi jedynie czubek swojego nosa. Jest obojętna na potrzeby innych, chłodna w kontaktach i nad wyraz pewna siebie. Nie będzie wstydzić się zwrócić na siebie uwagi głośnym, głupowatym tekstem w centrum zatłoczonego miasta. Tylko kto zapamiętałby tę sytuację? Nikt, kogo życia by dotyczyła. Neutralny przechodzień skomentowałby to w myślach i poszedł dalej za swoim nosem. To, co nie dotyczy nas, nie jest naszym problemem. Ta doktryna zbyt często objawia się w ludzkich zachowaniach. Tylko, że ci ludzie nie wiedzą, jak wielki ból może zadać ich samolubność osobie w potrzebie.

Spotkałam się z wieloma opiniami na temat samotności. Dla niektórych to azyl spokoju, możliwość odcięcia się od pędzącego, szalonego świata i skupienie się na rzeczach ważnych i mniej ważnych. Popierałam tych, co tak myślą. Ale. Ale nie można przesadzać. Bo samotność może nas wykończyć. Zbyt długie przebywanie w dużej grupie (szkoła, praca, nawet centrum handlowe) bez nikogo, do kogo możesz bez skrępowania odezwać, niszczy nas. Zamyka na świat i sprowadza na dno. Bo jak mamy się uczyć retoryki, komunikacji werbalnej i niewerbalnej, dyskusji i tym podobnym, kiedy nie mamy się do kogo odezwać. Stoimy w miejscu, kiedy cały świat gna do przodu. Każdy potrzebuje chwili samotności, ale nie pozwalajmy, aby zamieniło się to w "każdy potrzebuje chwili z ludźmi, potem może być sam".

Wiem z doświadczenia, jak to jest "stać w miejscu". To nie jest miłe uczucie. Stoisz samotnie, a każdy dookoła z kimś rozmawia. W każdej szkole, w jakiej byłam, widziałam ludzi podobnych mnie. Zaczytanych, zaszytych gdzieś w zakątkach szkolnego korytarza, aby tylko ponownie nie zostać napadniętym przez tych z "lepszym" charakterem. Mowa tu o tych, którzy dominują szkołą. Najczęściej są to sportowcy oraz cheerleaderki. Nie rozumiem dlaczego. Im poszczęściło się i odziedziczyli te "lepsze" (według mnie) cechy: odwaga, pewność siebie, determinacja. Mi brakuje tych cech. Ubolewam, że mam za mało odwagi i sił, aby zacząć zmieniać swoje życie i wciąż daje się być szkolnym pośmiewiskiem.

Jednak jest jedna rzecz, która łączy wszystkich ludzi na świecie. Dążenie do szczęścia. Każdy chce być szczęśliwy. Mieć wymarzony dom, pracę, życie. Spełnić swoje marzenia. Mieć do czego wracać myślami i uśmiechać się na samo wspomnienie. Czasem droga po szczęście jest długa, kręta i wyboista. A czasem prosta i gładka. Ja zabłądziłam i z tej lepszej trafiłam na tą cięższą. 7 lat temu wszystko zaczęło się komplikować, a uśmiech nie pojawiał się na mojej twarzy tak często.

Miałam szczęśliwe dzieciństwo. Jestem jedynaczką, ale nie przeszkadzało mi to. W Charleston, moim rodzinnym mieście w Karolinie Południowej zawsze znajdowałam sobie koleżanki do zabawy w piaskownicy, mimo że nigdy wcześniej ich nie widziałam. I rzadko kiedy ponownie spotykałam. Te znajomości nie trwały długo, ale były. Wtedy jeszcze nie bałam się nawiązywać nowych znajomości. Wakacje wspominam najlepiej z całego mojego szczęśliwego dzieciństwa. Wyjazdy do rodziny mojej mamy do Los Angeles były przepełnione miłością i radością. Bawiłam się z kuzynostwem w najlepsze, a dziadkowie zawsze służyli dobrym i mądrym słowem. Szkoda, że nie mogłam być z nimi, kiedy im kończyły się siły.

Wszystko zaczęło się w kwietniu 7 lat temu. Miałam wtedy 11 lat. Zadzwonił telefon. Mama odebrała. Zbladła słuchając, jak się potem dowiedziałam, lekarza. Tata miał zawał. Zawał, którego nie przeżył. W tamtym momencie nasz świat zaczął się walić. Zostałyśmy we dwie w Charleston. Utraciłyśmy najważniejszego mężczyznę naszego życia. Nie umiem opisać tego bólu. Na początku nie można się przyzwyczaić, nie dochodzi to do ciebie. Jednak kiedy widzisz jego bezwładne ciało w trumnie, pękasz. Od tamtych dni mama jest moim bohaterem. Podziwiam ją. Chciałabym być taka jak ona. Silna. Opłakiwała ze mną śmierć ojca, ale umiała się po tym podnieść i wrócić do obowiązków, abym nie odczuła braku taty i jego dochodów. Wychodziło jej to, dopóki nie skończyły się nam oszczędności. Zaczęła się praca na dwa etaty, oszczędności w każdej możliwej sytuacji. Jednej rzeczy nigdy nie zabrakło. Miłości i wsparcia.

Jeśli myślisz, że brak pieniędzy był moim jedynym problemem, mylisz się. Był moim najmniejszym problemem. Wróć do początku, do pierwszego akapitu. Dotyczył różnic między ludźmi. Ja zaczęłam zaliczać się do tych gorszych. Cicha, nieśmiała, samotna. No bo kto chciałby zadawać się z dziewczyną ubraną w ciuchy z lumpeksu? Kogo zainteresowałaby dziewczyna, która ma problem z większością przedmiotów w szkole? Czy znalazłby się ktoś na tyle odważny, aby podejść do mnie na ulicy, na korytarzu i po prostu porozmawiał, nie używając wyzwisk? Ludzie od gimnazjum zaczęli mnie odrzucać. Nie mieściłam się w ich kryteriach, byłam nisko pod nimi, więc zrzucili mnie na bok. Traktowali jak worek, na którym można się wyżyć, kiedy coś nam nie wychodzi. Dla niektórych byłam drogą do popularności. Wyzwie mnie, skomentuje ostro i już zdobywa szacunek innych. W którym miejscu ten świat aż tak się zmienił, że aby być szanowanym trzeba kogoś skrzywdzić? Przez 5 lat nikt nie wyciągnął do mnie pomocnej dłoni. Żaden uczeń gimnazjum czy liceum, nawet grono pedagogiczne nie wyjrzało poza czubek własnego nosa i nie pomogło mi przejść mi kolejnego zakrętu w drodze do szczęścia.

Teraz wszystko może się zmienić. Los stawia przede mną rozwiązanie moich problemów. Szansę na odparcie się lęków i wyzbycie ich. Kilka dni temu dzwonił do nas wujek z Los Angeles. Babcia zmarła niespodziewanie. Jednak testament zostawiła. A w nim zapis, że dom rodzinny należy od teraz do jej córki, mojej mamy. Jak to mówią: coś się kończy, a coś się zaczyna. Kończy się życie kochanej babci Loli, a zaczyna się nowy rozdział w moim życiu. Nowe miejsce. Nowi ludzie. Nowe życie. Tutaj mogę lepiej zadecydować jakich słów użyć pisząc dalszą historię swojego życia na drugim końcu kraju. Tutaj mogę wszystko zmienić. Jeżeli starczy mi odwagi i pewności siebie, aby wrócić na gładką ścieżkę.

Bad reputation || WHY DON'T WEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora