[8]

1.6K 79 5
                                    

Od tamtego popołudnia, kiedy Zach i Jack mnie odprowadzili, minęło kilka długich dni. Cały weekend zastanawiałam się, dlaczego działo się to wszystko. W szkole nie było lepiej. Mimo że nie przyznawaliśmy się do siebie, to nie mogłam o nich nie myśleć. Nie mogę się podzielić z nikim moimi spostrzeżeniami. Nikt nie powinien wiedzieć, czego byłam świadkiem. Molly zjechałaby mnie za samo patrzenie na nich, a co dopiero za spędzanie z nimi czasu. Wiem, że źle robię. Nie powinnam zajmować sobie nimi głowy. To chodzący problem. Nawet pani Jonson ich tak nazwała w czasie zajęć artystycznych. Po raz kolejny uciekli z jej lekcji. Dostali już liczne upomnienia od wychowawcy i raz wylądowali w tej sprawie w gabinecie dyrektora. Nauczycielka będzie miała kłopot z przepuszczeniem ich do następnej klasy przez te nieobecności. Chciałaby, aby zdali, bo nie chcę użerać się z nimi kolejny rok. Ta sytuacja potwierdza, że powinnam trzymać się od nich z daleka. Ale muszę porządnie opanować swoją ciekawość i odpuścić sobie ich temat. 

Trwała przerwa na lunch. Stałam w kolejce po jedzenie. Byłam prawie na jej końcu, ponieważ nauczycielka geografii przetrzymała moją grupę dłużej w sali. Moje koleżanki miały wtedy chemię, więc już siedziały przy stoliku konsumując posiłek. Nie było ich w zasięgu mojego wzroku. 

Zaraz miała nadejść moja kolej. Wyciągnęłam portfel z kieszonki plecaka. Stojąc przy ladzie, poprosiłam kucharkę o obiad. Podyktowała mi kwotę sześciu dolarów i zaczęła nakładać na tacę porcję. W portmonetce znalazłam jedynie cztery dolary. Depresyjnie zaczęłam poszukiwać pozostałych pieniędzy. 

Nagle poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Po chwili na blacie zostały położone pozostałe dwa dolary. Podniosłam głowę, aby zobaczyć, komu jestem winna pieniądze. Daniel. Tego się nie spodziewałam. Mieliśmy się do siebie nie przyznawać, a co on robi? Przecież ludzie nas widzą. On jakby nie przejmował się tym i uśmiechał się. 

-Th, thanks. - podziękowałam mu cicho zdezorientowana. Czułam się jakoś niezręcznie. Jakby każdy się na nas patrzył, a ta chwila trwałaby godziny. A w rzeczywistości staliśmy blisko siebie może minutę. 

Chciałam stamtąd jak najszybciej odejść. Chciałam odetchnąć po niezręcznej sytuacji.  A tak mogę nazwać moment, gdy kuzyn, do którego miałam się nie przyznawać, pomaga mi. To jest chore. Nic już nie rozumiem. 

Jednak nic nigdy nie idzie po mojej myśli. Już z tacą w rękach odwróciłam się od Daniela, kiedy przede mną pojawił się jeden z jego kolegów. To są jakieś żarty? Chwila, czemu on trzyma moje klucze w swojej ręce? 

-Wypadły ci. - odezwał się wysoki brunet. John czy Jonah, nie pamiętam jak się nazywa, ale jest przystojny. Stał z wyciągniętą w moją stronę dłonią z kluczami. Musiały mi wypaść, kiedy wyjmowałam portfel. Nieśmiale zabrałam od niego moją własność. Czułam strach. Obawiałam się, że zaraz zacznie się ze mną droczyć i nie oddam mi tego co moje. Nie znam go, nie wiem, do czego jest zdolny. Opowieści Molly sprawiły, że mnie przeraża. Jest dużo wyższy, umięśniony. Podobno traktuje dziewczyny przedmiotowo, jak zabawki. Nie chcę, aby mnie wykorzystał. 

Oddał mi klucze. Na twarzy malował mu się spokój. Nic mi nie zrobił. Cicho mu podziękowałam. Uśmiechnął się do mnie. Nie wiem, czy potem coś jeszcze mówił, bo szybko odeszłam. Powietrze w tamtej części stołówki było ciężkie, ledwo oddychałam. Za chwilę byłam już po drugiej stronie wielkiego pomieszczenia przy stoliku, który zajmowały dziewczyny. 

Usiadłam z impetem, bo zaczynało kręcić mi się w głowie. Za dużo jak na jedne pięć minut. Meeting z dwoma chłopakami, których miałam unikać jak ognia. Ja chyba przyciągam kłopoty. Staram się od nich uciekać, to pojawiają się na mojej drodze. Co jest ze mną nie tak?

-Megan, dobrze się czujesz? Zbladłaś. - zwróciła się do mnie Evelin.  O nie, one nie mogą się dowiedzieć co się stało. Zjechałyby mnie, że w ogóle obok nich w kolejce stałam. W co ja się wpakowałam? 

-Um, tak. - mruknęłam. Zajęłam się swoim jedzeniem, aby tylko uniknąć ich wzroku. Czułam się niekonfortowo. Bałam się, że one mogły widzieć sytuację, w której przed chwilą uczestniczyłam. Mam nadzieję, że nie.

I miałam rację. Chociaż w tej jednej sprawie. Żadna z nich nie drążyła dalej mojego tematu. Powróciły do spraw związanych z nadchodzącym balem. Miał się odbyć pojutrze, a ja nadal nie dałam odpowiedzi Rayowi, czy pójdę. Wolałam odwlekać temat albo unikać chłopaka. Nie wiedziałam jak mu ładnie odmówić. Zdecydowanie jestem zbyt uległa. Nienawidzę tego w sobie.

Nagle do naszego stolika podszedł Ray McSlides. Wydawał się być wkurzony. Oparł się obiema rękami o blad. Patrzył na mnie. Czułam jego spojrzenie na sobie, mimo że nie podniosłam wzroku na niego. Czyżby ponownie chciał poznać moją odpowiedz na jego propozycję?

-Co tam Ray? Siadaj. - zaproponowała mu Emma. Oni we dwoje bardzo się lubili. Rozmawiali ze sobą często, spotykali się czasem po szkole. Jak bardzo dobrzy przyjaciele.

Blondyn jednak zignorował jej słowa. Nadal patrzył na mnie tym przeszywającyn wzrokiem, że miałam ochotę zapaść się pod ziemię. Przecież nic poważnego mu nie zrobiłam. A czułam się jakbym mu conajmniej dom podpaliła.

-Nie spodziewałem się tego po tobie. Każda moja propozycja jest nieaktualna. - warknął w moją stronę i z impetem odszedł.

Na początku nie zrozumiałam, o co mu chodzi. Tępo patrzyłam się w miejsce, w którym przed chwilą stał kolega. Jakie on mi mógł złożyć propozycję? Abym poszła na jego mecz. Abym usiadła z nim na angielskim. Abym poszła z nim na bal. Na żadną z tych próśb nie odpowiedziałam. Wykręcałam się na bieżąco. Pewnie to go zdenerwowało, ciągłe czekanie. Ale mógł mi to normalnie powiedzieć, a nie warczeć. Zawsze był taki spokojny. Nie wiedziałam, że moje zachowanie może aż tak wyprowadzić go z równowagi.

A co jeśli nie chodzi o moje niezdecydowanie? A co jak on widział sytuacje z przed kilku minut? Ray też ostrzegał mnie przed Danielem i jego kolegą. Ma z nimi na pieńku i nie chciał, aby i mi zrobili krzywdę. Powiedział mi, że ostatnio go pobili za nic. Nie wierzę, że byliby do tego zdolni. Teraz z boku mogło to nie wyglądać na przypadkową pomoc. Co jak pomyślał, że mnie coś z nimi łączy? Przecież to nieprawda. Nas nic nie łączy. Nie może wiedzieć o naszych rodzinnych rekacjach. Daniel zapewnił, że nikomu o tym nie powie. Ja też miałam w tym temacie siedzieć cicho, tak jak mnie prosił. Zgodziłam się dla swojego dobra. Teraz dostrzegać jak dobrym to było posunięciem. Ale nic co dobre nie trwa wiecznie. Zapewne przez to wszystko właśnie straciłam kolegę. Zaczynało mi zależeć na naszych dobrych relacjach akurat wtedy jak one zaczęły się walić. Powinnam się przyzwyczaić, że życie mnie nie oszczędza...

Bad reputation || WHY DON'T WEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz