✎Wstęp

395 18 6
                                    


Było już późno. Słońce dawno schowało się za horyzontem. Niebo rozświetlał jedynie blask księżyca. Na ulicy nie świeciły już latarnie. Wszyscy nocni podróżnicy zdążyli wrócić do swoich domów i teraz prawdopodobnie leżeli już wygodnie w swoich ciepłych łóżkach. Na dworze wiał przyjemny, lekko chłodnawy wiaterek. W oddali można było słyszeć poruszające się po autostradzie, samochody, okazjonalne użycie klaksonu przez zdenerwowanego kierowcę. Jednak w miejscu, w którym znajdowała się ona, nie było żywej duszy. Głównie dzięki lokalizacji, która sobie wybrała. Wendy stała na wysokim budynku na obrzeżach miasta. To tutaj jako dziecko przychodziła, aby pobawić się lalkami zrobionymi z patyków oraz kasztanów. To tutaj zanosiła rzeczy wyrzucone na śmietnik przez innych ludzi, które jej służyły jako zabawki. To tutaj spędziła swoje dzieciństwo. Właśnie dlatego to miejsce było dla niej dość ważne.

Blondynka wzięła głęboki oddech. Spojrzała w dół. Stała na samej krawędzi budynku. Miała na sobie długą zwiewną sukienkę, która służyła jej raczej jako pidżama. Dostała ją od swojej matki, kiedy ta jeszcze żyła. Nie miała serca jej wyrzucić, choć z powodu upływu lat, materiał był już podarty, a niektóre plamy nie chciały się sprać, więc sukienka dzienna została jej sukienką nocna.
Wybiła godzina druga nad ranem. Wendy usłyszała w swojej głowie zegarową kukułkę, którą kupiła jej mama na targu, kiedy jeszcze mieszkały we dwójkę. Dziewczyna zaśmiała się cicho.

-Tyle lat, a mi nadal dzwoni w uszach. - powiedziała sama do siebie z uśmiechem na ustach. Ponownie nachyliła się nad krawędzią, aby spojrzeć w dół. -Teraz musi się udać. - szepnęła.

Zamknęła oczy, odwróciła się na pięcie, rozłożyła ręce i zrobiła krok w tył. Czuła jak wiatr rozdmuchuje jej długie, blond włosy. Spadała. Zacisnęła mocniej oczy, czując, iż za chwile, skończy się jej marny żywot. Ostatnie co pamięta to mocne uderzenie o powierzchnie, a następnie ciemność nastała przed jej oczami.

***

Wendy obróciła się na lewy bok, kaszląc. Bardzo ciężko było złapać jej oddech. Czuła nacisk w klatce piersiowej. Podniosła się do pozycji siedzącej i schowała głowę między kolanami. Po dość krótkiej chwili jej oddech się unormował. Blondynka uniosła głowę i rozejrzała się wokół, a następnie spojrzała w górę. Przed jej oczami ukazał się budynek, z którego właśnie skoczyła. Budynek, który miał być jej wybawieniem. Jednak nie tym razem. Dziewczyna podniosła się zrezygnowana. Otrzepała swoją sukienkę z ziemi i liści i ruszyła przed siebie. Wiedziała, iż teraz już musi wrócić do znienawidzonego przez siebie miejsca, zwanego domem. Kopała kamienie leżące na jej drodze, jednocześnie gwiżdżąc cicho pod nosem. Trasa do mieszkania była dość prosta, większość czasu poruszało się przez różne boczne uliczki, jedynie na sam koniec trzeba było przejść przez centrum miasteczka. Droga zajęła jej dość długo. Nawet ona sama nie wiedziała dokładnie która jest godzina. Ile leżała na trawie? Ile już szła?

Dochodząc do dość ruchliwej ulicy, spostrzegła przystanek autobusowy. Podeszła do niego i usiadła na ławeczce. Miała dość spaceru, doszła do wniosku, iż po prostu zaczeka na najbliższy autobus, w końcu każdy przejeżdżał tuż obok jej domu. Ku jej zdziwieniu bus pojawił się dość szybko. Wendy bez zastanowienia wsiadła do niego, zapłaciła za bilet i usadowiła się na fotelu na samym końcu. Do uszu wsadziła sobie słuchawki, a głowę oparła o szybę. Dużo myślała o dzisiejszych zdarzeniach, o wszystkim, co działo i nadal dzieje się w jej życiu.

Kiedy zmarła jej matka, blondynka miała jedenaście lat. Od tego czasu tułała się między jedną rodzina zastępcza, a drugą, aż w końcu wylądowała w tej, w której jest teraz. Było to dość spokojne, młode małżeństwo, które pomimo wielu prób, nie mogło mieć własnych dzieci. Choć adopcja nastolatki nie była na szczycie ich życiowych marzeń, postanowili przygarnąć Wendy. Gdyby tylko wtedy wiedzieli, jak wszystko się potoczy, prawdopodobnie nie podjeliby takiej decyzji. Początkowo było dobrze. Ba! Nawet idealnie. Jednak te chwile nie trwały za długo. Krótko po adopcji, kobiecie udało się zajść w ciąże. Oczekiwali swojego własnego dziecka, synka. Wendy oraz wszystko, co z nią związane poszło na dalszy plan. Jej pokój, został przerobiony na pokój Emilio, a ona sama została wygnana na strych. Kiedy tylko na świat przyszło dziecko, wszystko stało się jeszcze gorsze. Nastolatka musiała zajmować się domem, jako, ze świeżo upieczeni rodzice, cały swój czas poświęcali niemowlakowi. Doszło do tego, iż Wendy opuszczała szkołę, aby tylko posprzątać. Choć dziewczyna wiedziała, iż wiele osób na świecie ma gorsza sytuacje niż ona sama, bardzo bolało ja to, jak wszystko się potoczyło. Czuła się niechcianym elementem układanki, kimś, kto powinien jak najszybciej zniknąć. Bardzo tęskniła za swoją prawdziwą mamą. W swoich myślach często wracała do tych momentów, z nią spędzonych i to sprawiało, że czuła się szczęśliwa. Niestety tylko na chwile. Tuż po powrocie do szarej rzeczywistości ogarniał ja strach, żal oraz smutek. Czego się bała? Sama nie potrafiła odpowiedzieć na to pytanie. Zawsze czuła się inna. W szkole nie potrafiła odnaleźć przyjaciół, w domu nie potrafiła porozumieć się z przybranymi rodzicami, ani z młodszym bratem. To wszystko przytłaczało ją. To właśnie dlatego próbowała popełnić samobójstwo. No cóż. Przynajmniej za pierwszym razem taki był powód. Wendy miała za sobą już kilka jak nie kilkanaście prób samobójczych. Sama już nie pamięta ile ich dokładnie było. Każda kończyła się jedynie lekkim bólem głowy i brakiem apetytu. Próbowała już wszystkiego. Podcięcie żył, połknięcie dużej ilości leków, a następnie zapicie ich alkoholem, powieszenie się, a teraz skoku z wysokości. Nic nie przyniosło rezultatu i choć wiedziała, iż jest to niemożliwe, aby przeżyć upadek z jedenastego piętra, nie poświęcała temu za dużo uwagi. Wyznaczyła sobie jeden cel - „Będę próbować, aż mi się uda" i tak żyła, przez wiele dni, tygodni, miesięcy. Co chwile znajdując nowy, inny sposób na samobójstwo. Po czasie weszło jej to w nawyk. Przestała szukać jakiegokolwiek powodu, robiła to z przyzwyczajenia. Autobus zatrzymał się nagle dość gwałtownie. Silnik pojazdu zgasł. Wendy podniosła się z fotela, aby zobaczyć, co się dzieje. Znajdowali się w lesie, jechali wąska ścieżka między drzewami. Blondynka podbiegła do kierowcy i wtedy ujrzała martwe ciało. Starszy mężczyzna, który prowadził busa, leżał aktualnie na kierownicy. Z jego głowy leciała krew. Nastolatka spojrzała przed siebie przez szybę autobusu.

Znajdowali się na kompletnym pustkowiu. Otaczał ich wyłącznie las. Jedyne światło dawały reflektory autobusu.

-Czas na spacer. Ty już mi chyba nie pomożesz. - zaśmiała się, spoglądając na kierowcę.

Założyła swój plecak, wsadziła z powrotem słuchawki do uszu i opuściła autobus. Pod jej stopami ujrzała gruba, czerwona linie narysowaną na drodze. Bez zastanowienia przekroczyła ja i ruszyła dalej przed siebie. Czy się bała? Nie. Śmierć była dla niej czymś obojętnym. Jeśli nawet czekałaby ja tutaj w tym lesie, czy to nie byłoby spełnienie jej marzeń? Czy to właśnie nie tego chciała? 

Na dworze było już widno, kiedy dotarła do małego, nieznanego jej miasteczka. Wokół było słychać śpiew ptaków, a w powietrzu unosił się zapach świeżo mielonej kawy. Wendy postanowiła śledzić swój zmysł węchu i już po chwili wkroczyła do niewielkiej kawiarenki. Usadowiła się na krzesełku przy barze i odłożyła swój plecak tuż obok siebie. Wyciągnęła z niego notatnik oraz długopis i otworzyła go na jednej ze pustych stron.

- Witaj, w czym mogę Ci pomoc kochaniutka? - starsza kobieta podeszła do niej.
- Czy macie tutaj może gorąca czekoladę? - blondynka zapytała z nadzieją.
- Oczywiście, już podaje. - staruszka uśmiechnęła się promiennie. - Co sprowadza Cię do Storybrook? - odparła, przygotowując napój.

Wendy chwilowo zignorowała pytanie kobiety i czym prędzej zapisała „Storybrook" na jednej z kartek swojego notesu.

- Jestem tutaj tylko przejazdem. - odpowiedziała po chwili.
- Rozumiem. Jeśli potrzebowałabyś miejsca do spania, prowadzę również pensjonat.
- Właściwie, to czemu nie. Z miłą chęcią skorzystam. - uśmiechneła się.

Blondynka nie była pewna czy dobrze robi. W końcu powinna już dawno być w domu, jednak po chwili zastanowienia doszła do wniosku, że przecież jej przybrani rodzice i tak nie będą się o nią martwić. A może nawet będą szczęśliwsi, że jej nie ma? Podjęła wiec decyzje. Zapłaciła za gorąca czekoladę oraz wykupiła pokoik na cały tydzień. Postanowiła, iż przez ten czas dowie się jak najwięcej o tym miejscu, a przede wszystkim, co ją tutaj sprowadziło.

Lost in NeverlandWhere stories live. Discover now