Prolog

7.5K 368 48
                                    

Magnus

     Szedł uliczkami Nowego Yorku, zbliżając się do Central Parku. Nie ważne, że co raz bardziej oddalał się od domu. Nie przeszkadzał mu rozmazany makijaż spływający po twarzy wraz ze łzami, ani dziwne spojrzenia mijających go ludzi.
      Nasunął na głowę kaptur swojej czerwonej bluzy i zasiadł na pierwszej napotkanej ławce.
Dopiero teraz pozwolił sobie na rozpacz, która już odkąd wyszedł z domu, próbowała go ogarnąć.
       Łzy leciały ciurkiem po jego rozgrzanych policzkach, a z ust wydobywał się szloch.
Nie tak wyobrażał sobie zakończenie dzisiejszego dnia. Chciał spotkać się ze znajomymi, w końcu był piątek. Dzień, gdy po trudach tygodnia, w końcu mógł się zrelaksować i zabawić.
     Zamiast relaksu, otrzymał cios, który ugodził go prosto w serce.
Jak przez mgłę, co chwilę, wracał myślami do momentu, kiedy po powrocie z pracy, usłyszał dzwonek do drzwi. Nie spodziewał się zastać za nimi dwóch funkcjonariuszy policji. Nie spodziewał się, że przekażą mu tak złe wieści.
Gdy z ust, jednego z nich, padły słowa :  "Melinda Bane miała wypadek. Nie przeżyła", myślał, że to nie dzieje się naprawdę. Dopiero, widząc ich poważne twarze zrozumiał, że to nie jest głupi żart, tylko cholerna prawda.
     Gdy początkowy szok minął, ogarnęła go złość i potworny żal. Coś tak mocno ściskało go w klatce piersiowej, że nie mógł złapać tchu. Musiał wyjść z domu i tak właśnie znalazł się w tym parku.
      Przed oczami miał twarz swojej, zawsze uśmiechniętej, matki. Jej ciemne włosy, azjatyckie rysy twarzy i piękne, pełne usta, które tak często wykrzywiały się w uśmiechu dla niego.
Obraz ten, jeszcze bardziej podsycał ból, jaki odczuwał.
       Zadrżał z zimna, więc oplótł się ramionami, w których po chwili schował również twarz. Łzy mieszały się z kroplami deszczu. Cienie do powiek, nałożone z samego rana, spływając szczypały go w oczy, ale nie zamierzał na razie nic z tym zrobić.
W tej chwili, jedyne czego pragnął, to na powrót ujrzeć uśmiechniętą twarz matki. Chciał wziąć ją w ramiona i obiecać, że nie pozwoli jej umrzeć.
Wiedział, że nic nie może już zrobić i ta świadomość bolała go jeszcze  bardziej.
Sam nie wiedział, kiedy zrobiło się zupełnie ciemno. Dookoła niego, nie było już ani jednej żywej duszy.
       Powolnym ruchem wstał z ławki. Zakręciło mu się w głowie. Cały dzień nic nie jadł, a do tego kilka ostatnich godzin spędził w deszczu, siedząc na ławce. Nie wiedział nawet, która dokładnie jest godzina, bo wychodząc z domu, nie dbał o to, czy ma ze sobą telefon.
Naciągnął rękawy przemoczonej bluzy na dłonie i niczym robot, ruszył w kierunku pustego domu.

Alexander

 - Cholerna ulewa. - Wyjęczał zdejmując z siebie mokrą kurtkę. Dopiero wrócił do domu z wycięczającej podróży. Spodziewał się zastać dom pełen swojego upierdliwego rodzeństwa. Koniec tygodnia oznaczał dla ludzi z jego branży, powrót do domu, chwilę na naładowanie baterii i rozpoczęcie kolejnego zadania.
      O tej porze Izzy I Jace, powinni już szarżować po mieszkaniu, tymczasem było zupełnie cicho.
Alec zajrzał do kuchni, ale tam też nikogo nie było. Chwycił jabłko i biorąc gryza ruszył w kierunku gabinetu matki. Liczył na to, że chociaż ona dotrzyma mu towarzystwa.
    Zapukał cicho do drewnianych drzwi i nie czekając na pozwolenie, uchylił je, by wejść do środka. Nie spodziewał się zastać Maryse z przekrwionymi oczami, z rozmazanym makijażem i świeżą chusteczką w dłoni. Zatrzymał się w progu.
- Mamo? - Coś się stało? - Dopiero teraz zorientowała się, że nie jest sama. Podniosła napuchnięte od płaczu oczy i spojrzała na swojego najstarszego syna.
- Alec... - Westchnęła, szybko pozbywając się resztek łez. - Wróciłeś już. - Obdarowała go delikatnym uśmiechem. - Twoje rodzeństwo powinno być tu lada chwila. Jak zadanie?
- Wszystko poszło po mojej myśli. - Podszedł do niej i przysiadł na skraju biurka, za którym znajdowała się kobieta. - Tym razem obyło się bez większych kłopotów... - Chciał dodać coś jeszcze, zapytać o to, co wywołało u niej łzy. Nie często zdarzało się mu widzieć matkę tak zrozpaczoną, właściwie nigdy nie widział jej płaczącej. Nie wiedział jak powinien zadać to pytanie. Nie był najlepszy w rozmawianiu o uczuciach, jednak wiedział, że niedługo w domu, pojawią się Jace i Izzy, a nie chciał poruszać trudnych tematów przy nich.
- Mamo... - Zaczął, po krótkiej chwili. - Widzę, że coś się stało. - Podchwycił jej wzrok. - Powiedz mi co to jest, a na pewno jakoś będę mógł ci pomóc.
-Och synku... - Poklepała go po dłoni. - Tu już nic nie da się zrobić... - Westchnęła. - Ale masz rację, opowiem ci o tym, bo sama chyba już nie daję rady.
- Co się stało? - Powtórzył pytanie.
- Jakiś czas temu, odwiedziła mnie stara znajoma. - Zaczęła spuszczać wzrok. - Poznałyśmy się kiedyś na uczelni i przez długie lata przyjaźniłyśmy się.
Nasze drogi rozeszły się, gdy ja postanowiłam wstąpić w szeregi policji. Niestety jej droga okazała się być o wiele ciemniejsza od mojej... - Znów spojrzała na syna. - Poznała pewnego mężczyznę. Zakochała się, a niedługo potem zaszła w ciąże. Niestety, jak się później okazało, ojciec dziecka był bardzo złym, a jednocześnie, bardzo wpływowym człowiekiem. Gdy dowiedziała się o jego czynach, w trosce o swoje nienarodzone dziecko, oddała go w ręce policji. Zaszyła się z synem i kompletnie zerwała wszelkie kontakty. Wtedy widziałam ją po raz ostatni....
- Dlaczego do ciebie przyszła? - Alec nie rozumiał do czego dąży jego matka.
- Nie spodziewałam się tego. Byłam pewna, że już nigdy jej nie zobaczę - Oczy Maryse znów się zaszkliły. - Przyszła do mnie, bo potrzebowała pomocy... Podejrzewała, że ojciec jej dziecka, uciekł z więzienia. Mówiła, że gdy ostatnio wróciła do domu, pod drzwiami leżało ich wspólne zdjęcie sprzed ponad dwudziestu lat. - Kobieta wyjęła male zdjęcie z szuflady i podała mu je. Alec patrzył na młodą kobietę o azjatyckich rysach twarzy i trochę starszego od niej mężczyznę z,  jakby się mogło wydawać, prawie żółtymi oczami. - Nie uwierzyłam jej. - Kontynuowała. - Przecież jesteśmy łowcami głów. Jako pierwsi dostajemy od policji informacje na temat zbiegów. To w końcu my ich łapiemy. - Maryse otarła łzę, która spłynęła po jej policzku. - Odprawiłam ją z kwitkiem, a kilka godzin temu dostałam wiadomość, że nie żyje...
- Mamo... - Alec pochylił się w jej stronę. - To nie twoja wina.
- Właśnie, że moja. - Rozpłakała się na dobre. - Mogłam jej pomóc. Mogłam temu zapobiec, a teraz ona nie żyje i już nic nie mogę zrobić.
- Myślisz, że to ten facet zemścił się za to, że wydała go policji?
- Jestem tego pewna. - Skinęła głową - Jej nie mogłam pomóc i już do końca życia będę się o to obwiniać, ale jest coś co mogę zrobić, a ty musisz mi w tym pomóc.
- Oczywiście. Co to jest?
- Jest tylko jedna osoba, o którą Melinda dbała bardziej, niż o własne życie. Jej syn. - Powiedziała hardo. - Nie możemy dopuść, by i jemu stało się coś złego.
- Zrobię wszystko, by był bezpieczny. - Alec czuł, że musi wziąć to na siebie. Dla matki. - Jak się nazywa? - Zapytał.
- Magnus Bane.

When hope and love has been lost // MalecOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz