29. Kochanie cię rozszarpuje mnie na kawałki.

1.1K 168 164
                                    

Media: Hurts - Emeli Sande ( cały ten rozdział i jego psychiczność to  wina tej oto piosenki. Polecam do czytania :) )



Biegł przed siebie na oślep, nie zważając na to, że pojedyncze gałązki smagały go boleśnie po twarzy i ciele. Biegł, nie zważając, że nawet każdy krok powodował ból. To było niczym. Było śmiesznym niczym wobec tego, co czuł, co miał wewnątrz serca, w płucach, w umyśle.

Czuł ból.

Czuł gorycz tak ogromną, że wychwytywał jak wślizguje mu się w myśli, zatruwając je swoim toksycznym wydźwiękiem. Oddychał ciężko, łykając własne suche łzy, które mieszały się z tymi właściwymi, odganianymi ze złością, niecierpliwie.

Było już po ciszy nocnej, wiedział o tym, ale w tym momencie nie potrafił się tym przejąć. Jakby coś zawładnęło jego umysłem, wypełniając go obojętnością na własny los i świat. W tym momencie przepełniony był tyloma negatywnymi emocjami, że jedyne na co był w stanie się zdobyć to zatrzymanie w pewnym momencie, chwycenie pnia drzewa i przyłożenie do niego czoła, by zachłysnąć się w zdławionym szlochem spazmie tym powietrzem, tym wszystkim co go otaczało.

Był idiotą. Żałosnym, naiwnym idiotą. Nie mógł niczego zarzucić Alexandrowi, który był po prostu sobą. To on mu zaufał. On w niego uwierzył, choć tak naprawdę nie miał ani przez moment solidnych podstaw, by to zrobić. On puścił w niepamięć niemalże gwałt, tylko dlatego, że ten wyciągnął mu kulę z pleców. On pozwolił się dotykać, on pozwolił się całować, on do cholery nie zaprotestował, gdy ten łączył się z nim ten najbardziej intymny sposób.

On był głupcem.

Pokochał wilka sam będąc zaledwie samotnym, wystawionym na rzeź jagnięciem. Jagnięciem, które przez krótką chwilę uwierzyło, że wilk go nie zagryzie, a pójdzie razem z nim w stronę zachodzącego słońca.

Był głupcem i przyszło mu za to zapłacić.

...

Uśmiech w jednej chwili spełznął z twarzy Alexandra, a na jego miejscu odmalowała się ponownie cała gama tych wszystkich emocji, których pozbył się na kilka krótkich minut. To wszystko zaś podparte zupełnie nowymi, które wdzierały się masowo w jego zaskoczony umysł, sprawiło, że oprzeć musiał się o pień najbliżej stojącego drzewa, by nie osunąć się na ziemię.

Tego miało nie być, to miało zniknąć!

Dlaczego więc ciągle czuł cudowną powierzchnię jego skóry pod opuszkami palców? Dlaczego jego ciepły oddech wciąż pieścił jego pierś, gdy już go obok nie było? Dlaczego, w końcu, tak boleśnie przeszywał go widok zamglonego łzami spojrzenia?

Zaschło mu w gardle do tego stopnia, że próba przełknięcia śliny zakończyła się dyskomfortem.

Znów czuł się jak sukinsyn, choć przecież tym razem nie dostrzegał swojej winy tak wyraźnie jak ostatnim razem. Przecież to był tylko seks, ludzie korzystają z tej przyjemności i idą dalej swoja drogą, nie spotykając się nigdy więcej.

Wiec skąd te łzy?

I dlaczego właśnie na tym skupił pełnię swojej uwagi?

Kłamał.

Okłamał go w każdym aspekcie, ale przecież ludzie ciągle się okłamują...

Okłamał... w tym, że go nie skrzywdzi.

Bzdura, zrobi to jeszcze wiele razy jeśli będzie miał z nim styczność.

Całą tą delikatną otoczką, gdzie każde posunięcie jego drżących palców było okrutnym łgarstwem.

Czerwone makiWhere stories live. Discover now