53. Oto miłość zaczęła krzyczeć. Głośniej, głośniej i głośniej.

834 127 95
                                    

Media: The Irrepressibles - Two men in love. 


Alexander nie przypuszczał, że skierowanie przerwanej rozmowy na zupełnie inny tor będzie w stanie otrzeźwić go niemal w zupełności. Patrzył teraz na blondyna, który tak naprawdę wcale już nie miał jasnych włosów. Na jego pierś i brzuch odsłonięte przez rozpiętą, zmiętą przez jego dłonie koszulę. Na jego ręce mocujące się z upartym urządzeniem, które wciąż nie chciało mu się włączyć. Niemal usłyszał jego pełne ulgi myśli, gdy w końcu wyświetlacz rozświetlił się jasnym światłem. On sam jednak bynajmniej nie czuł się spokojny.

– Równie dobrze możesz o tym zapomnieć – wycedził przez zęby.

Colin na krótko przeniósł na niego wzrok i przygryzł wargę ponownie skupiając się na telefonie, gdzie zaczął już wybierać numer.

– Mnie w ogóle nie powinno tu być – odezwał się cicho, wbijając wzrok w jasny ekran. Zamrugał kilka razy ciężkimi powiekami. Musiało już być w okolicach dziesiątej, słońce na zewnątrz zaszło już jakiś czas temu, a on z ledwością zbierał myśli, przytłoczony ogromem wrażeń i zmęczeniem, które towarzyszyło mu już od dłuższego czasu.

Nie wiadomo kiedy obok pojawił się on. Wyszarpnął mu telefon z rąk i odrzucił na półkę. Ujął jego twarz w dłonie i spojrzał na niego z ostrością i zacięciem w podkrążonych, wciąż błyszczących alkoholem, choć jakby bystrzejszych oczach.

– Ale jesteś. I uwierz, że gdy już będzie po całym tym wariactwie to wyślę pisemne podziękowanie tym dwóch imbecylom, którzy cię tu ściągnęli.

Colin westchnął ciężko. Był zmęczony, tak bardzo zmęczony. Skrzyżował z nim spojrzenie, gdyż na odwrócenie głowy nie pozwalał mu uścisk jego dłoni. Przez samo to chciał przekazać mu swoją przecież nieodwołalną decyzję i prośbę, by zrozumiał. Czarne oczy Alexa jednak wciąż pozostawały tak samo zacięte.

– Masz może kawę? – zapytał w końcu, próbując wykrzywić usta w czymś na kształt uśmiechu.

Dłonie Alexandra wolno przesunęły się na kark mężczyzny, a potem sunęły w dół na jego pierś, brzuch, zahaczając o górę jego spodni, by zaraz wrócić z powrotem w okolice mostka. Colin aż zmrużył oczy pod wpływem ten pieszczoty i w jednej chwili obaj pragnęli jedynie skończyć to, co nie dalej jak pięć minut temu przerwali. Obaj jednak również wiedzieli, że najpierw czekało na nich jeszcze kilka innych kwestii do wyjaśnienia.

Brunet skinął głową, cofając niechętnie spragnione jego ciała dłonie. Czuł jak wszystko się w nim buntuje, nakazując kontynuować. Intensywniej, bardziej, mocniej...

– Ale ja muszę zadzwonić.

Alex przystanął, a jego dłonie machinalnie zacisnęły się w pięści.

– Nie wykonałem dzisiaj bardzo ważnego zadania. Oni muszą się o tym dowiedzieć, nikt więcej nie może przeze mnie umrzeć – szepnął niemal niedosłyszalnie, kierując się do półki, skąd chwycił telefon i ponownie zaczął wybierać numer.

– Masz przestać – warknął, mrożąc go ostrym spojrzeniem. Rozluźnił dłonie, by zaraz zacisnąć je mocniej i przeszedł do kuchni, gdzie wciąż drżąc nieznacznie z nerwów wyciągnął puszkę z kawą i dwa kubki – jeden zielony, drugi biały.

Słyszał z oddali jego głos, który coś tłumaczył, potem cisza i znów tłumaczył. Nie musiał się wsłuchiwać. Colin zakreślił mu pobieżnie o co chodziło. Więcej go tak naprawdę nie obchodziło, bo przecież i tak nie pozwoli mu tam wrócić.

Czerwone makiWhere stories live. Discover now