Wstęp autora

1.5K 46 47
                                    

Mam tutaj dla was wypracowanie o tekście i jego autorce. O wszystkim, co miało związek z tekstem. Proszę, przeczytaj to, mimo że jest strasznie długie.

Tekst jest podzielony na dwie perspektywy: mężczyzny i dziewczyny, w tym przypadku Jasona the Toy Makera (postać Krisantyl) oraz moją... hm... po prostu postać przeze mnie stworzoną. Pojawiają się one naprzemiennie (dlatego niektóre rozdziały są króciusieńkie). Zaczynamy od niego, później ona itd.

Opowiadanie pisałam cztery lata temu, czyli chyba w 2014 roku, przynajmniej jakoś wtedy powstawała pierwsza wersja. Było to też moje pierwsze opowiadanie, jakie kiedykolwiek napisałam, jednocześnie się do czegoś przykładając (przynajmniej pod koniec). Teoretycznie powinnam mieć do niego sentyment... a gnoję je po całości. Nie dość, że parodiuje wszystkie memy związane z tematyką, to jeszcze robi to beznadziejnie.

Od razu mówię, że nie potrzebuję żadnej krytyki poniższego tekstu, ja sama go skrytykowałam, nawet go analizowałam, więc nie potrzebuję uwag do jakiejkolwiek drobnostki. Dla mnie to opowiadanie jest chłamem, który ma ludziom udowodnić, że najgorszy autor ma prawo przestać robić błędy typu "nuż" (to chyba najsławniejszy błąd w moim wykonaniu, hahah) i z nabraniem odrobiny doświadczenia tekst na poziomie raka może przekształcić się w coś na średnim poziomie.

Pomimo jakości tekstu i opisów, wszystko jest w tym opku emocjonalne. Ja sama czuję, że moje emocje drgają i nagle spadają z klifu, i to jest wrażenie, którego nie mogę temu tekstowi odmówić. W jakimś stopniu tęsknię za tym stylem, bo naprawdę potrafił wywołać emocje, z drugiej widzę totalnie źle zbudowane postacie i cholernie źle opisane sceny.

Właśnie wbijam sobie nuż (ciep, ciep [jak ja za tym tęskniłam]) w plecy. Robię coś, czego porządny autor by nie zrobił. Publikuję tekst z początków. Z samego sedna. Gdyby coś takiego zrobił szanowany autor, który dopracowuje swoje opowiadania pod każdym kątem, zapewne byłby wyśmiany i skończony a "obrońcy" w komentarzach używaliby jedynie argumentu "każdy jakoś zaczynał, pokaż swoje op, może się pośmiejemy razem" itd., ja jednak... cóż. Lubię być ze wszystkimi szczera. Lubię się otwierać. Uwielbiam obnażać swoje minusy i błędy. I uwielbiam krytykować (czasami to podchodzi nawet pod hejt) własny tekst. Co prawda przy czytaniu tego powstrzymałam się od zgryźliwych komentarzy, ale bardzo często miałam ochotę jakimś strzelić. Jestem jak najbardziej samoświadomą autorką. 

Opowiadanie jest jedną wielką metaforą, przez co nie można traktować go tak dosłownie jak zwyczajnych opowiadań. Czasem trzeba potraktować je jak wiersz - interpretować i szukać nawiązań no normalnego życia. 

Kiedy pisałam tę historię, byłam bardzo rozchwiana emocjonalnie i miałam problemy ze sobą. W dużym stopniu. Nie spowiadam się i nie szukam wymówki, po prostu mówię, że pisanie tekstu może być jak najbardziej terapeutyczne. I radzę to osobom z depresją, bo w okresie dojrzewania sama ją miałam. Nie da się z niej wyleczyć, można tylko odrobinę nad nią zapanować. Niektórzy wciskają leki otumaniające, ja proponuję psychiczną ucieczkę i prywatne stawienie czoła swoim problemom. Bohaterka, która tutaj jest, w jakiś sposób była mną. Albo była moim wyobrażeniem mnie. Po części obie główne postacie są mną. A raczej były... Ciężko mi o tym mówić. W każdym razie, każdy może uciec od swoich codziennych problemów w tekst i swoje skryte koszmary zawrzeć w czymś takim. Może sobie wyobrażać tę samą sytuację po tysiąckroć i pisać różne scenariusze, może wybierać tylko te najlepsze (jak ja w tym tekście) i uspokajać się w ten sposób. Z tamtego okresu pamiętam to, że byłam sama i nie było osoby, do której mogłabym się przytulić. Doprowadziło to wręcz do bólu, gdy później ktoś tylko próbował delikatnie złapać mnie za rękę albo przytulić na powitanie. Bardzo histerycznie reagowałam na wszystkie pozytywne bodźce, odbierałam to jako atak. Obecnie jestem najbardziej otwartą osobą, jaką znam i jaką znają moi znajomi. Jestem po prostu sobą. I ludzie mogą mi wciskać, że się spowiadam, mówiąc, że byłam prześladowana itd., że szukam atencji. Ale ja przy tym nie płaczę ani nie skomlę o to, żeby ktoś drążył temat i mi współczuł. Ja unoszę dumnie głowę i mówię: "przeżyłam to i stworzyło to ze mnie tak cudowną osobę, jaką jestem". Zajechało teraz samouwielbieniem, nie? Troszkę taka jestem. Kocham siebie, bo wiem, kim jestem. Znam swoją wartość. Nawet jeśli modelka z papierkiem z psychologii powie mi, że jestem niedorozwiniętą amebą z problemami i twarzą nie do zniesienia, to nigdy się nie ugnę. Bo jestem kimś więcej niż "inteligentną" laleczką. Jestem sobą. Każdy powinien być sobą, nienawidzę, kiedy tylko ktoś się podporządkowuje pod ogólnie przyjęte normy. Troszeczkę też o tym jest to opowiadanie - o normach społecznych łamanych przeze mnie na wszystkie fronty. 

I chciałabym powiedzieć, tak na koniec, jeszcze jedną rzecz.

Nie obcinajcie nikomu skrzydeł komentarzami "to nie powinno zobaczyć światła dziennego", lepiej powiedzieć komuś "hej, chyba nie nadajesz się na pisarza". Wiecie, dlaczego...? Bo ta osoba się uweźmie. Będzie ćwiczyć i robić coś do skutku, być może nawet zyska dzięki temu sławę (choć ja na przykład tego nie chcę) i wzniesie się do chmur jak wielokrotnie spopielany feniks. Człowiek człowiekowi powinien przypominać, że ludzie upadają, że są prześladowani, że są krzywdzeni, ale jeśli tacy nie są, są niczym. Człowiek jest tworzony przez doświadczenie. Osoba bez doświadczenia jest niczym. Tak samo jak niecierpiący człowiek nie potrafi być szczęśliwym. Trzeba zobaczyć biel, żeby docenić czerń. Nawet jeśli to biel wydaje się czarna.

Ostatnimi słowami (i z naprawdę szerokim uśmiechem) zapraszam na beznadziejny tekst, który nie powinien nigdy ujrzeć światła dziennego.

Na niemą spowiedź. 

Perfect for Each Other (zakończone)Où les histoires vivent. Découvrez maintenant