thirteen

219 28 1
                                    

Lot spędziła płacząc i zwijając się w kłębek ze wstydu i bólu. Trzy osoby spytały ją, czy wszystko okej i okłamała trzy osoby, mówiąc krótkie: „tak". Czuła się złamana. Było jej tak potwornie wstyd płakać w samolocie, ale nie potrafiła przestać. Nie potrafiła przestać robić wielu rzeczy; nie potrafiła przestać myśleć o nim jak o celu, być zazdrosną, uciekać od problemów, oczekiwać od innych tyle, ile sama nie dawała (bo nie umiała), szukać pomocy w bliskich. Nie potrafiła przestać popełniać błędów. Nie potrafiła przestać oddychać.

Czuła, że nie ma kontroli nad swoim życiem i to sprawiało, że miała ochotę krzyczeć.

Gdy zobaczyła swój rodzinny dom w Lyons-la-Forêt poczuła niesamowite ciepło i tęsknotę, która wypełniła ją w całości i wgryzła się w umysł. Budynek był wysoki i smukły, z elewacją wykonaną z jasnej cegły. Wysokie, wąskie, lekko zakurzone okna w brązowych okiennicach odbijały blade światło słoneczne wschodzącego dnia. Z przodu domu, nad czerwonymi, starymi, mocno już sfatygowanymi drzwiami wisiał daszek podparty na dwóch, masywnych kolumnach z ciemnego drewna. Cały dom otoczony był winoroślami (o tej porze roku już całkiem obwisłymi i łysymi), które w okolicach września i października wyglądały, jakby podtrzymywały cały dom przed upadkiem. Wiosną i latem na sporym podwórku rosły piękne, wielkie, barwne kwiaty, ale zimą było szaro, a nad ziemią unosiła się poranna mgła. Jedynym weselszym akcentem był wiszący między ogrodzeniem posesji stary sznur na pranie ozdobiony rzędami kolorowych klamerek.

Westchnęła, wdychając w płuca słodki, orzeźwiający zapach jej niewielkiego miasteczka zimą. Otoczyła się ramionami i potarła je nerwowo, niepewna swojego następnego kroku. Niby dzwoniła do mamy żeby powiadomić ją o swoim przylocie, ale nie była przekonana, co należało teraz zrobić. Zapukać, otworzyć drzwi na skrzypiących zawiasach i poczuć uderzające w twarz ciepło i zapach kawy? Zadzwonić do rodziców i czekać, aż jej otworzą? Stać na mrozie z nadzieją, że zauważą ją przez jedno z brudnych okien? Przegryzła wargę, czując jak pruszący lekko śnieg szczypie ją w policzki. W San Diego nie było prawdziwej zimy i choć Francja też nie charakteryzowała się niesamowicie niskimi temperaturami, to i tak w porównaniu z miejscem, w którym zamieszkiwała przez ostatnie trzy lata, Lyons-la-Forêt miało w sobie prawdziwą zimę. Było lekko ponad zero stopni Celsjusza, dzięki czemu śnieg niemal momentalnie topniał pod jej stopami i zamieniał się w błotnistą breję. W San Diego nie było śniegu; w San Diego nie było jej rodziców, zakurzonych okien i skrzypiących zawiasów. W San Diego było idealnie.

I właśnie wtedy, stojąc przed drzwiami rodzinnego domu, ze śniegiem we włosach Céline uświadomiła sobie, że nie chce być taka, jak Georgia Johnson. Nie chce być idealna; chce być dla Williama takim czymś, czym Lyons-la-Forêt było dla niej. Zachciała być jego domem i wzruszeniem. Zachciała być płatkami śniegu na jego powiekach i ramionami kryjącymi w sobie troskę, ciepło i bezpieczeństwo. Zachciała być jego ostoją. Kolejny raz podjęła decyzję.

Zapukała. Jej mama otworzyła drzwi i Céline pomyślała, że jej mama jest piękna. Jej skóra pachniała jak natura; jak kwiaty, wiatr i kawa. Jej włosy były całkiem białe, ale długie, związane w niedbałego kucyka na czubku głowy. Była malutka, szczupła i wydawała się taka krucha, delikatna i wrażliwa; jak wróżka. Miała zmarszczki na twarzy, a najbardziej w kącikach oczu (jak wachlarze) i te urocze bruzdy od uśmiechania się kwitnące między ustami a nosem. Miała przebarwienia na dłoniach ze skórą cienką jak pergamin, ale mimo wszystko nie była sucha i zniszczona; była dojrzała, zdrowa i piękna jak nic na świecie. Céline chciała być piękna tak jak ona; tak jak jej błysk w oczach, młodzieńczy śmiech, szybkie, zgrabne ruchy i gęste włosy, w których na pewno znalazłby się zapomniany kwiat. A kiedy zagarnęła ją do swojej piersi i Céline usłyszała bicie jej serca poczuła, że jest w domu.

Złoto Kinabalu ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz