✨ 24 ✨

1.4K 94 10
                                    

Chłód bijący ze strony Tom'a zdawał się być adekwatny do tego listopadowego dnia. Helena rano wędrowała po błoniach, a para wydobywająca się z jej usta wraz z wydechem tworzyła delikatną mgłę i opadała szybko. Poranna rosa osadzała się na końcówce jej szaty i ocierała się o nogi dziewczyny z każdym postawionym krokiem. Lekcje tego dnia były odwołane ze względu na rozpoczęcie turnieju pierwszym zadaniem po południu. Helena krążyła po błoniach głowiąc się nad nadchodzącym zadaniem zastanawiając się, jakiego wyzwania będzie musiała się podjąć. Rozważała wszystko, co tylko przyszło jej do głowy i tym samym każda z tych możliwości wydawała jej się realna. 

W pewnej chwili dotarło do niej, że jest z tym sama i nie ma w nikim wsparcia. Widziała jak Ivalanow wspomaga Magnusa Muntera rozmową o możliwych niedogodnościach związanych z całym turniejem oraz jak przyjaciele Gabriela dopingują go i całym duchem mu kibicują. Chambell mimo, że miała zwolenników nie posiadała kogoś kto mógłby bezpośrednio powiedzieć, że da sobie rade lub sprowadzić ją na ziemię. Mimo to dziewczyna nie była załamana, a nawet w pewnym, małym stopniu cieszyła się, gdyż w takich sytuacjach zawsze działa na własną rękę. Tym razem Helena było tak samo.



Po południu uczniowie wraz z reprezentantami i ich opiekunami udali się specjalnie przygotowanej areny znajdującej się chwilowo na boisku do Quidditcha. Wyglądało ono jednak inaczej niż zazwyczaj. Przekształcona arena w niczym nie przypominała starego pola do gry. Zielona murawa zastąpiona była skalistym podłożem. Przed wejściem na stadion znajdował się namiot reprezentantów, a przed przeciwnym wejściem stała kamienna jaskinia zamknięta stalową kratą. Uczniowie rozsiedli się na trybunach czekając w napięciu na rozwój wydarzeń, natomiast reprezentanci zostali zebrani w namiocie przez Dippet'a i Ministra Magii. Ten drugi ze spokojem przyglądał się uczestnikom turnieju, zatrzymując się na twarzy Heleny, która nie była za bardzo zadowolona z leżącego na niej wzroku mężczyzny. Ślizgonka zauważyła pięknie zdobione pudełko trzymane przez Dippet'a i szybko dowiedziała się czym ono jest.


-No moi drodzy.- zaczął przybliżając się do uczestników.- Oto pierwsze zadanie jakie was czeka. Zbierzcie się bliżej.- poprosił, a wszyscy podeszli na tyle blisko by zadowolić starca.- Ustawcie się. Panno Chambell tutaj proszę.- wskazał na miejsce po prawej stronie ministra.- Panie Delacour tutaj. 

-Teraz wylosujecie figurki odzwierciedlające czekające na was niebezpieczeństwo, tam na arenie.- wskazał głową na szkatułkę, po czym spojrzał na skrawek stadionu ukazujący się za materiałowym wejściem do namiotu.- Panno Chambell proszę losować.- dodał, a Dippet otworzył pudełko na tyle, by ręka dziewczyny wcisnęła się po figurkę.

-Chimera.- powiedział Slughorn stojący za dziewczyną jako jej opiekun.- Na brodę Merlina Leonardzie! Przecież to istne samobójstwo!- wykrzyczał płaczliwym głosem.


Było to okropnie niebezpieczne zwierzę, które Ministerstwo sklasyfikowało jako "znany morderca czarodziejów" nie nadający się do udomowienia ani do tresury. Był to potwór o głowie lwa, tułowiu kozy i ogonie smoka. Nie jest często spotykanym stworzeniem ze względu na rzadkie występowanie i zdolność stawania się niewidzialnym. Chimera potrafi zionąć ogniem, przez co jest jeszcze bardziej niebezpieczna.


-Spokojnie Horacy.- uśmiechnął się Dippet serdecznie.- Na trybunach znajdują się zoolodzy gotowi w każdej chwili nadejść z pomocą. Nie sądzę jednak by ta pomoc była potrzebna.

-Panie Munter, pana kolej.- ponaglił minister wyczekująco spoglądając na chłopaka.

-Mantrykora. Mam nadzieję, że zna pan się nie tylko na zaklęciach.- zachichotał Dippet sam do siebie, a wszyscy patrzyli na niego jak na wariata.


Jest to stworzenie równie przerażające co Chimera. Również została uznana prze Ministerstwo jako istotę niezdolną do tresury czy udomowienia. Potwór ten miał głowę człowieka, ciało lwa skrzydłach smoka oraz ogon skorpiona z żądłem, które zawierało w sobie truciznę, która zabijała w zaskakująco szybkim tępię prawie natychmiastowym. Co dziwne stworzenie to przybierało twarz osoby niezwykle bliskiej temu, kto właśnie ma z nią do czynienia. prócz tego przemawiała ludzkim głosem, który kusił i przedstawiał siebie w łagodniejszej postaci. Mimo to mantykora nie potrafiła powstrzymać swoich bestialskich zachowań.


  - Panie Delacour został panu tylko nundu.- powiedział po chwili dyrektor, gdy chłopak wyciągnął figurkę brązowo-szarego stworzenia.  


Jest to zwierzę uważane za jedno z najgroźniejszych stworzeń na świecie. Jaki, iż jest okrzyknięte najniebezpieczniejszą istotą na świecie Ministerstwo nadało mu klasyfikację taką, jak wyżej wymienionym poprzednikom. Nundu jest gigantycznych rozmiarów, a jego umaszczenie miało brązowo-szary kolor. Mimo swoich wielkich rozmiarów, potrafił poruszać się bezszelestnie. Swoim oddechem sprowadzał zarazę, co w efekcie mogło doprowadzić do śmierci wielu ludzi. 

-Sacrébleu! To niedorzeczne!- krzyknęła dyrektorka Dauvergne swoim francuskim akcentem.

-Przypominam, że zgłoszenie do turnieju było zgodą na tego typu zadania. To nie zabawa, ostrzegałem o tym.- powiedział zirytowany minister, którego tym razem Helena obserwowała.

-Spokojnie Leonardzie.- rozbrzmiał głos Dumbledore'a.- To chyba nie my powinniśmy się denerwować.- spostrzegł trafną uwagę.- A teraz panie Munter, może pan zaczynać na strzał z armaty.


PROMISE MEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora