Jughead wrócił do przyczepy, gdzie nie zastał już nikogo, tylko małą karteczkę od Veronici, w której prosiła, żeby do niej zadzwonił i wyjaśnił to wszystko. Westchnął głęboko, siadając na krześle i kładąc głowę na stole. Zatęsknił za Betty. Za tym, jak się nim zajmowała, za dotykiem jej palców w jego włosach, za jej ustami... Żałował, że potraktował ją w taki sposób. Ale ile widział innego rozwiązania. Betty nie zasługiwała na takiego śmiecia jako chłopaka. On by ją tylko ograniczał.
Podszedł powoli do kuchenki i wyciągnął leniwie puszkę kawy z szafki. Nastawił wodę na gaz i zaczął szukać papierosów. Ostatnio zauważył, że wolał zapalić, niż zjeść. Przynajmniej go to odstresowywało. Znalazł napoczętą paczkę w kurtce i zaciągnął się ostrym dymem. Odetchnął, wypuszczając ustami maleńkie kółka. Bał się, że niedługo zamieni się w swojego ojca - uzależnionego palacza i alkoholika. Ale nic nie mógł poradzić na to, że to go uspokajało i wywiewało z głowy najbardziej bolesne myśli.
Zalał kawę wodą i usiadł na kanapie, dotykając swojej szyi. Że też mu się nie udało! Ale... Ten wzrok Betty. Ta ulga, wściekłość, ból... Miłość? Czyżby to rzeczywiście była miłość? Tak bardzo bał się odrzucenia, że sam robił to prawie instynktownie. Nie chciał słuchać swojego serca, które krzyczało: pocałuj ją, ty deklu, po prostu to zrób. A co będzie potem... To już inna sprawa. No właśnie. A potem jego dusza będzie krwawić, zmięta i zużyta.
Syknął z bólu, kiedy nieuważnie oblał się gorącą kawą. Dopił ją więc niespiesznie i poszedł zmienić spodnie. Kiedy wrócił do kuchni, zobaczył dwa nieodebrane połączenia. Veronica. Westchnął więc i oddzwonił.
-No hej, V. Co tam?
-Masz mi natychmiast opowiedzieć, o co chodziło. Dzwoniłam do Betty, ale ona też nie odbiera.
-Nie... Nie odbiera? Jak to? Przecież dawno powinna już być w domu. - Zaniepokoił się, patrząc na zegarek. Minęła godzina, odkąd się rozstali. A może zgubiła się w lesie i nie może trafić do domu... Zaczął kląć. Jakim był kretynem, pozwalając jej odejść! - O mój Boże, V, a jeśli coś jej się stało? - Powiedział drżącym głosem.
-Ej, spokojnie, nie panikuj. Może po prostu rozładował jej się telefon, albo go wyciszyła. Albo potrzebuje chwili spokoju. - Ronnie - głos rozsądku
-Masz... Masz rację. Ale i tak się o nią martwię...
-Tak w ogóle, czemu się rozstaliście? Wydawało mi się, że po tym, co odjebałeś, będzie zdeterminowana z tobą zostać. - Chłopak poczuł suchość w gardle.
-A... A co według ciebie odjebałem?
-Nie jestem idiotką, Jones. Kawałek sznura na suficie, twoja obtarta i czerwona szyja... Jugheadzie Jones, ciesz się, że nie skopałam ci za to tyłka!
-Spokojnie, Ronnie. - Westchnął ciężko chłopak. - To... Impuls.
-Ta ta ta. Nie jestem idiotką, Jughead. Ale... Błagam cię, kretynie, powiedz mi, że nie będziesz chciał tego powtórzyć. Obiecaj mi!
-Obiecuję, V. Nie tylko tobie.
-Ooh, czyli Betty Cooper jednak coś dla ciebie znaczy, ziemniaczku?
-Ziemniaczku? - Parsknął chłopak.
-Ty mi tu nie zmieniaj tematu. Kochasz ją, prawda?
-V...
-Prawda? - Dziewczyna była nieustępliwa.
-Tak. Ale nic z tego, Veronica. - Wymamrotał Jughead.
-Oh, błagam cię. Jeśli jest coś w czym zgadzam się z Kevem, to to, że seksualne napięcie wokół was można ciąć nożem. I jesteście ekstremalnie słodcy. Jeszcze będziecie razem. Gwarantuję ci to.
-Ehh... Zawsze musisz mieć ostatnie słowo, prawda?
-Oczywiście. Jutro jeszcze nie idziesz do szkoły?
-Nie. - Chłopak zadrżał, kiedy tylko o tym pomyślał.
-No dobra. To przyjdź jutro do Pop's, pogadamy poważnie i wytłumaczysz mi się, tłuku.
-Jasne, mamo.
-No! I tak trzymać! Do zobaczenia, Jug. Nie rób niczego głupiego.
-Nie musisz się o nic martwić, V. Do jutra. - Jughead rozłączył się, ale cały czas miał w głowie słowa Ronnie. Betty nie odbierała od niej. Sam szybko wybrał jej numer, ale rzeczywiście coś było nie tak. Wystukał więc esemesa.
Hej, Betts. Zadzwoń do mnie albo napisz, kiedy będziesz już w domu. Chcę wiedzieć, czy jesteś bezpieczna.
Położył się na kanapie i zapalił kolejnego papierosa, czując niemiłe ssanie w żołądku. Bał się, że dzieje się coś bardzo, bardzo niedobrego.
•••
Chyba przysnął, bo obudził go ostry dźwięk komórki. Nieznany numer. Odebrał i powiedział zaspanym głosem:
-Halo?
-Czy pan Jones? - Odezwał się oficjalny głos, na co chłopak natychmiast oprzytomniał.
-Tak. Kto mówi?
-Departament policji w Riverdale. Czy zna pan... Elizabeth Cooper? - Jughead poczuł, że serce podchodzi mu do gardła. Zdołał jednak wykrztusić potwierdzenie.
-No cóż, nie mamy dobrych wieści. Panna Cooper została znaleziona w rowie nieopodal Sunnyside Trailer Park, ledwo przytomna i w podartych ubraniach. Mamy prawo przypuszczać, że została zgwałcona. - Zrobiło mu się niedobrze. Oparł dłoń na stole i próbował powstrzymać zawroty głowy.
-O... O mój Boże. Nic jej nie jest?! W jakim jest stanie?! Kto to zrobił?!
-Tego jeszcze nie wiemy, panie Jones, ale pana numer był jedynym, który znała na pamięć. Czy może pan tu przyjechać? Dziewczyna nie ma poważnych obrażeń zewnętrznych, ale jest rozbita psychicznie.
-Ta...tak, już... Będę tam za parę minut. Za chwilę będę. - Chłopak jak w amoku rozłączył się i wybiegł z przyczepy, nie dbając zupełnie o to, czy będzie mu zimno, czy nie. Zaraz jednak cofnął się po kurtkę, bo w głowie zaświtała mu myśl, że Betty może jej potrzebować. Wsiadł na motocykl i ruszył na posterunek.
•••
-Jestem tu... Betty... Cooper. - Wydyszał nieskładnie do losowej osoby na posterunku.
-Proszę za mną. - Kierunek wskazała mu energiczna policjantka.
-Czemu nie zawieźliście jej do szpitala?
-Nie było takiej potrzeby, panie Jones. Panna Cooper nie ma żadnych obrażeń zewnętrznych oprócz paru zadrapań. Nie chciała tam zresztą jechać. Nikomu nie pozwala się dotknąć, tylko siedzi i płacze. Proszę spróbować coś zrobić, jako że jest pan jedyną osobą, którą do tej pory wspomniała. - Jughead poczuł, że w jego gardle rośnie wielka gula, kiedy spojrzał na postać skuloną na jednym z krzeseł. Miała brudne i podarte ubrania, listki we włosach i trzęsła się od tłumionego szlochu. Chłopak nie wiedział co zrobić, jak zareagować, bał się, że dziewczyna przestraszy się jego dotyku, ukląkł więc w pobliżu niej i wyszeptał cicho:
-Betts. - Nie zareagowała, zaciskając mocniej dłonie na ramionach. - Betty. Betty, kochanie... - Dotknął delikatnie jej dłoni, na co dziewczyna podskoczyła i spojrzała na niego dziko. - Hej, hej, to tylko ja. To tylko ja, Betts, spokojnie, spokojnie, już nikt cię tu nie skrzywdzi. Spokojnie... - Wyciągnął w jej stronę rękę, ale nie dotknął jej. Czekał na ruch dziewczyny. Po chwili, która zdawała się wiecznością, Betty wybuchła rozdzierającym szlochem i złapała jego dłoń, kurczowo zaciskając na niej palce. I właśnie w tej chwili Jughead zrozumiał, że nie da rady przed nią uciec. Że nie skryje się przed Betty Cooper i uczuciem, które ich łączy.
YOU ARE READING
Unforgivable//Bughead
FanfictionBetty przybywa do tego samego miasta, w którym mieszka chłopak, odpowiedzialny za złamanie jej serca. Nie spodziewa się, że oprócz nienawiści może znów poczuć do niego coś więcej. ~ -Nienawidzę cię, Cooper. -Z wzajemnością, Jones. -I nienawidzę też...
