Rozdział 5

55 3 0
                                    

Od rana chodzę lekko poddenerwowana. Pierwszy raz w życiu się stresuję, zwykłą kolacją. Ba, w końcu to nie jest zwykła kolacja, bo od tego wszystko zależy. Mam wielką nadzieję, że jego rodzice nie domyślą się, że to wszystko, to jedno wielkie oszustwo. Gdyby tak się stało, to jesteśmy skończeni obydwoje. Chociaż, to ja jestem w dużo gorszej sytuacji i tak.

Upijam łyk kawy i patrzę pusto przed siebie, próbując opanować myśli i zdenerwowanie, które z każdą minutą jest coraz większe. Do cholery Fallon, przecież to musi się udać!

- O czym tak myślisz? - słysząc głos mojego ojca, aż podskoczyłam.

- Przestraszyłeś mnie! - krzyknęłam i posłałam mu groźne spojrzenie.

- Załatwiłaś już coś? - zajął swoje miejsce i bacznie zaczął mi się przyglądać.

- Dobrze, że pytasz - uśmiechnęłam się lekko - spotykam się z kimś, możliwe że za niedługo wyjdę też za mąż

- Chyba sobie żartujesz?! - krzyknął i uderzył w stół, zawsze tak robił gdy był wściekły, przyzwyczaiłam się już do tego.

- Nie żartuje tatusiu, jego rodzice kupią naszą firmę i w niej zostaniemy obydwoje - posłałam mu kolejny uśmiech, na co on wściekł się jeszcze bardziej.

- Nie wiedziałem że jesteś aż taka głupia! I chcesz sprzedać ją tym nieudacznikom Brown! - krzyczał coraz głośnie i nerwowo chodził, od krzesła, do krzesła.

- Mogłam się tego spodziewać, ale zaskoczę cię to nie on zostanie moim mężem

- A kto?! Mów w końcu do cholery! - kolejny raz uderzył w stół.

- Christian Watson - odpowiedziałam ze spokojem i zabrałam się za jedzenie gofrów.

Na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, lekko rozchylił usta i wyglądał, jakby nie wiedział co ma powiedzieć. Punkt dla mnie. Wiedziałam że nie lubi Paula, ale nie sądziłam że aż tak, szkoda tylko że ja go ciągle kocham, mimo wszystko.

- Watson Company?! - na jego twarzy, pojawiło się jeszcze większe niedowierzanie.

- Tak - odpowiedziałam dość obojętnie i wróciłam do jedzenia.

- Nic mi o to tym wcześniej nie wspominałaś - uspokoił się, zajął swoje miejsce przy stole.

- To nie było nic pewnego, po za tym nie oświadczył mi się jeszcze oficjalnie - skłamałam.

- A co z Paulem? Bo z tego co mi wiadomo, nadal jesteście razem - gdyby to wszystko było takie proste, jak mu się wydaje.

- Nie widziałam się z nim od kilku tygodni

- Mniejsza z nim, jestem przekonany że twoje małżeństwo nie przetrwa dłużej niż cztery miesiące - cholera, czy on sobie żartuje? Przecież to małżeństwo ma właśnie tyle trwać!

- Dlaczego?

- Nie umiesz kochać, nie liczysz się z nikim, tylko ty jesteś najważniejsza, jesteś egoistką - poczułam dziwne ukucie w sercu. Uwielbiał zadawać mi ból i mnie krytykować.

- Doprawdy? Jakby tak było, nie znalazłabym kupca - udawałam że mnie to nie ruszyło, ale w głębi miałam ochotę krzyczeć i zrobić mu krzywdę.

- Oczywiście, ale sama zostajesz w tej firmie

Nim zdążyłam cokolwiek powiedzieć on, znikł. Może ma racje. W końcu, nie liczę się z uczuciami Paula, przecież go to cholernie zaboli i nigdy mi tego nie wybaczy. Jestem tak strasznie rozdarta, po między sercem, a zdrowym rozsądkiem.

Mimo to nie uznaję myślenia, że miłość wyleczy wszystkie nasze problemy. To nie tabletka, którą łykamy, kiedy boli nas serce z samotności, tylko coś co spaja, wszystkie inne elementy w jedną całość. Z niej samej na dłuższą metę nic nie urośnie, poza niespełnionymi oczekiwaniami. Miłość nigdy nie powinna być jedynym co trzyma mnie przy drugiej osobie. Obydwoje mówimy że się kochamy i to czujemy, przynajmniej tak mi się wydaje, a mimo to ciągle się ranimy. A przecież to chyba, nie o to chodzi.

To w końcu jak, kocha, ale krzywdzi? Toksyczna miłość, to raczej też miłość. Nasz mózg po prostu na początku związku idealizuje osobę. Wydaje się nam, że pasuje do nas jak skarpety do sandałów. Wszystko co robi i mówi wywołuje w nas tornado zauroczenia. Jest ogień, jest seks, jesteśmy w niebie. Ale wszystko co szybko się pali, wcześniej czy później przygaśnie, i ten moment zweryfikuje naszą wspólną przyszłość i dopiero wtedy dostrzegamy każde jego wady.

Po takim wypaleniu, sporo ludzi kończy relacje. Pierwsze poważne schody, rutyna, konflikty, niezadowolenie to ciężka kałuża do przeskoczenia. Jeśli mimo wszystko, jest chęć po obu stronach, walczycie z przeciwnościami losu bark w bark i "my" staje się ważniejsze niż "ja" to później okazuje się, że we dwoje, łatwiej im sprostać. Idealny przykład mój ojciec i Crystal.

Ta druga osoba, nasza osoba, pomaga wstać i daje otuchę w trudnych chwilach, biorąc część impetu na siebie. Bo jeśli się kogoś, naprawdę kocha, to pomaga się im czasem kosztem naszych emocji i celów. Wszechobecna znieczulica z jego strony pokazuje jednak, że można użyć mnie, tylko jako tarczy, a następnie porzucić przy pierwszej lepszej okazji.

To przykre, gdy potrzebowałam jego wsparcia, bardziej niż kogoś innego on się ode mnie odwrócił, przestał odzywać. Byłam mu potrzebna, tylko wtedy gdy skończyły mu się pieniądze. Może jednak jestem egoistką i faktycznie myślę tylko o sobie?

Powinnam postawić się w jego sytuacji, chociaż nie. Robiłam to mnóstwo razy i nigdy nie dostałam nic w zamian, nawet zwykłego dziękuje. Jednak kocham go i wiem, że to co zrobię jest wbrew jemu, ale także i mnie.

Samochód zatrzymuje się pod wielką rezydencją, a raczej pałacykiem Watsonów. Kierowca, otwiera mi drzwi i pomaga wysiąść. Przy wielkich marmurowych schodach, czeka na mnie już Christian. Kieruję się w jego stronę, czuję na sobie jego spojrzenie, ale staram się nie zwracać na to uwagi.

- Pięknie wyglądasz - komplementuje mnie, gdy staję tuż obok niego.

- Dziękuje, ty też niczego sobie

Mierzę go wzrokiem, od góry do dołu. Ubrany jest w czarny garnitur, który leży na nim wręcz idealnie, włosy nienagannie ułożone.

Poddaje mi dłoń, którą od razu ujmuję. Powoli idziemy po schodach, prowadzących do wnętrza.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 06, 2020 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

PromisesWhere stories live. Discover now