Rozdział 2.

2 0 0
                                    

Tego wieczoru Marek wraca do domu sfrustrowany. Choć może frustracja to słowo niewystarczająco dobitne. Wpadłszy do mieszkania wynajmowanego z Pawłem, dwudziestopięciolatek opada na łóżko, jakby wraz z utratą pracy utracił chęci do życia.

Paweł akurat wychodzi spod prysznica. Rozgląda się zdezorientowany po ich wspólnej sypialni, jakby coś w pomieszczeniu uległo gwałtownej zmianie. Może rzeczywiście uległo - może Marek był chodzącą puszką Pandory, którą Stefan otworzył kilka godzin temu, a teraz te najpaskudniejsze nieszczęścia pełzają po ich mieszkaniu. Paweł wciąż wycierając mokre włosy ręcznikiem, błądzi wzrokiem po ścianach, podłogach i meblach, aż wreszcie wpada na współlokatora.

Nieciężko było zauważyć, że coś jest nie tak. Może nawet i więcej niż zwykłe coś.

- Nie smuć się - zaczyna rozluźnionym głosem Paweł - jeśli kocha, to wróci. Jeśli nie, to w najgorszym przypadku będziesz płacić alimenty.

- Nie w tym rzecz - odpiera trumiennym głosem.

- Chodzi o ten piwny brzuszek? - prycha z udawaną próżnością. - Posłuchaj. Wiem, że dołujące jest mieszkanie pod jednym dachem z takim ciasteczkiem jak ja, ale to nie powód, żeby wpadać w depresję czy dysmorfofobię. Zamiast tego spraw, abym był twoją motywacją! - jego żargon za bardzo go pochłonął i teraz jego dowcip staje się bujdą, w którą on sam wierzy. - Rób to tak, aby każdego dnia...

- Muszę sobie znaleźć pracę - przerywa mu w połowie zdania, zupełnie nie podzielając jego entuzjazmu i gotowości do działania.

- Co?!

- Muszę sobie znaleźć pracę, studia, kobietę i własne mieszkanie. Albo właściwie od razu przygarnę psa, kupię za ostatni szmal harmonijkę i wraz z Sabą umieścimy nasz karton przy skrzyżowaniu jakichś ruchliwych ulic, aby mijało nas jak najwięcej przechodniów, którzy wrzucą datki do plastikowego pojemnika po margarynie.

- Kim jest Saba? - pyta spokojnie Paweł. Niewiadomo, czemu ten mankament planu wydawał mu się najbardziej absurdalny.

- Mój pies. Będzie równie biedny i bezdomny jak ja. Cholera, skąd ja wezmę pudełko po margarynie?

- Nie przejmuj się - wzrusza ramionami Paweł i przechodzi do innej części pokoju, aby zrzucić z bioder drugi ręcznik i założyć bokserki.

Marek unosi brew ze zdziwienia i przerzuca spojrzenie na przyjaciela. Jego zobojętniałe podejście do bezrobocia wydaje mu się kojąco pocieszające.

- W kontenerach na pewno znajdziesz jakieś pudełka. Może nawet jedzenie.

- Dzięki - warczy brunet.

Paweł posyła mu łagodne spojrzenie i zrzuca na jego oczach ręcznik, pod którym nie ma ubrań, a Marek teatralnie wykrzywia twarz w obrzydzonym grymasie.

- Niszczysz ostatnie chwile mojego życia na względnie przyzwoitym poziomie.

- Wybacz - uśmiecha się łobuzersko.

Dwudziestopięciolatek wzdycha głośno, bezsilnie, ze ścian płuc i przykrywa twarz poduszką.

- Przesadzasz - stwierdza Paweł z tym samym stoickim spokojem co pięć minut temu, wczoraj i przez całe swoje życie.

- Łatwo ci mówić - zauważa pretensjonalnie rozmówca.

Owszem, Pawłowi było naprawdę łatwo to mówić. Był dwa lata młodszy i studiował resocjalizację na uczelni opłacanej przez jego rodziców. Rzecz jasna, bogatych rodziców - ojciec był kardiologiem, a matka sędzią. Siódmego dnia każdego miesiąca na jego koncie bankowych pojawiał się przelew z trzema okrągłymi zerami. Przed nimi zazwyczaj stała dwójka, czasem trójka, gdy nadchodziły jakieś święta lub urodziny, a rzadziej jedynka, kiedy akurat pokłócił się ze sponsorami.

Te dwa tysiące starczałyby na czynsz w przyzwoitym mieszkaniu i nie najgorsze, godne utrzymanie. Paweł pokazywał rodzicom zdjęcia na swoim iPhonie przedstawiające urocze mieszkanie - duże, przestronne, oświetlone światłem wpuszczanym przez wielkie okna. Na innych zdjęciach był również on smażący naleśniki przy kuchence w zabudowie albo sporych gabarytów telewizor, na którym akurat oglądano Animal Planet. Małgorzata i Robert Kowalczyk nie mieli podstaw, aby w tą piękną wizję syna mieszkającego samodzielnie w przyzwoitym apartamencie nie wierzyć. A powinni.

Paweł przeznaczał pięćset złotych na ciasną klitkę wynajmowaną z Markiem, tysiąc złotych na jedzenie i odzienie, które lubił zmieniać. Pięć stów miesięcznie przeznaczał na używki. Najczęściej było to zielsko, którym zdarzało mu się samemu handlować. W gorszych okresach finansowych Marka proponował mu przyłączenie się do interesu, ale ten stanowczo odmawiał. Jego strata.

A mieszkanie było Olgi - koleżanki ze studiów. Choć właściwie lepszym określeniem byłaby koleżanka do łóżka.

Zaczęło się od tego, że poprosił ją o zdjęcia jej mieszkania, które mógłby zaprezentować rodzicom. Ona zgłodziła się wpierw bezinteresownie, lecz Kowalczyk zaproponował drinka w Warcie Poznania w ramach podziękowania. Ta nie odmówiła. Jednakże Olga do kobiet nieurodziwych nie należała, więc kiedy po trzech drinkach jeszcze bardziej spodobała się Pawłowi, ten zawołał Marka na zaplecze i wybłagał naprawdę mocną kolejkę. Marek niechętnie na to przystał. Po czwartym drinku już obydwoje pragnęli się z dzikim, zwierzęcym popędem. Wzięli po piątym, już nieco łagodniejszym, drinku na wynos i prędko udali się do samochodu, którym slalomem podjechali pod luksusowe mieszkanie ze zdjęć. Chwiejnymi krokami weszli na górę, zrzucili swoje ubrania i poznali się bardzo dogłębnie.

Wydawało się, iż był to jednorazowy incydent, gdyż Paweł, jak na podłego gnojka bez skrupułów przystało, nie odezwał się ani słowem po tamtym zdarzeniu. Aż miesiąc później Małgorzata i Robert zapragnęli doglądnąć tego urokliwego mieszkania. Wówczas Paweł musiał poprosić Olgę o olbrzymią przysługę, która wiązała się z kilkudniową zamianą mieszkań. Tym razem blondynka nie postąpiła bezinteresownie i również poprosiła o przysługę. Całą noc przysług.

Później po prostu znaleźli język porozumienia.

- Okej, rozumiem, że masz trochę ciężej - odpiera Paweł nawet nieurażony - ale świat się nie kończy na tym jednym barze. Jesteś młody, sprawny i przystojny. Na pewno znajdziesz sobie jakieś inne źródło zarobku.

Marek wywraca oczami.

Problem nie tkwi w utracie tej konkretniej posady. Bardziej boli go niestabilność zarobkowa, jaka go pochłaniała. Fakt, że zawsze żył od pierwszego do pierwszego. Że nigdy nie miał solidnej, porządnej pracy z perspektywami. Że nigdy nie odłożył pieniędzy na studnia, które pragnie wreszcie zacząć. Cały czas tkwił w monotonii, w rutynie. Tkwił w tym ciągłym chaosie, czasem w różnych jego odsłonach, lecz wciąż był to ten sam harmider, i ani przez ułamek sekundy nic nie zwiastowało jego końca, który dałby początek wymarzonej stabilizacji. Lepszemu życiu.

Najgorszą prawdą były słowa Moniki, które, wbrew pozorom, zabolały go równie mocno jak dwa ostre miecze przebijające serce na wskroś. Lecz wtedy nie dał tego po sobie poznać. Nie mógł jej pokazać, że się nie myli.

UpojeniWhere stories live. Discover now