•1•

766 61 3
                                    

Czasami wynajmował pokój. Czasami. Nie jakiś drogi, ładny pokój z poduszkami na małżeńskim łożu, telewizorem plazmowym i kolorowym abażurem na lampce nocnej. Ale też nie dziuplę dwa na trzy metry z reklamówką zamiast worka w koszu na śmieci w jakimś pierwszym lepszym obdrapanym hostelu. Zazwyczaj były to przyjemne motele dwadzieścia minut – godzinę drogi od miasta. Różne. Chyba nigdy nie byli dwa razy w tym samym, w co trudno uwierzyć, bo ile może być moteli w okolicy? Najwyraźniej Jungkook miał po prostu świetną nawigację w samochodzie.

Ale były też dni, kiedy nie wynajmował pokoju, i to zazwyczaj były te dni, kiedy Namjoon dosłownie błagał go o spotkanie. A Jungkook wtedy najpierw albo nie odbierał, albo przez kilka dobrych godzin powtarzał że nie ma ochoty, żeby Namjoon nie zawracał mu głowy, i dopiero kiedy ten już dostatecznie się przed nim upokorzył, chłopak łaskawie zgadzał się po niego podjechać. Zabierał go wtedy w jakieś bardziej odludne miejsce, jak parking za fabryką i pozwalał sobie obciągnąć za drobne, colę i dwa szlugi.

Tak było dzisiaj. Namjoon wrócił do domu o jedenastej przed południem i znalazł czteroletnią Miso, najmłodszą ze swoich sióstr, pociągającą nosem na klatce schodowej, bo znowu nie było nic na śniadanie, mama zaczęła płakać i krzyczeć i w końcu zamknęła się z półrocznym Shihwanem w kuchni, a szesnastoletnia Gayeon wzięła sześciolatka Taeyanga i poszli coś wyżebrać, zarobić albo ukraść. Miso została, bo schowała się za swoim i Gayeon łóżkiem i chyba o niej zapomnieli.

Namjoon nienawidził takich sytuacji. Nienawidził, kiedy całą noc spędzał z ludźmi, których nie powinien był nigdy poznać, robiąc rzeczy, do których wstydził się przyznać, a w tym czasie jego matka i rodzeństwo przeżywali kolejny dramat.

Bo on nie potrafił ich wesprzeć. On ich zawodził.

Przynajmniej tyle mógł zrobić. Mógł spotkać się z Jungkookiem a potem kupić im kolację. Zawsze byli przecież na pierwszym miejscu. Zawsze? Prawie zawsze.

Latarnie uliczne zaczynały się powoli rozpalać – na przełomie października i listopada o tej porze robiło się już szaro. Zwłaszcza tu, na obrzeżach miasta, gdzie nawet tych latarni nie było dużo, a co dopiero kawiarenek, miłych restauracji, butików czy salonów piękności. Były za to stare, ciasne kamienice, ciemne spożywczaki i sklepy monopolowe. I ze dwa salony, w których można było przegrać na automatach, jak się miało co.

Silnik samochodu Jungkooka był cichy. Nieznośnie cichy. Namjoon chyba wolałby jakiś hałaś, jakiś dźwięk wokół nich. Inny niż lecąca w radiu piosenka zespołu indie rockowego, który Jungkook uwielbiał, a Namjoon nawet nie znał ich nazwy ani tytułów tych kawałków, chociaż słyszał je w tym radiu już tyle razy.

Poza tym jeszcze zadbane palce Jungkooka uderzające w kierownicę do rytmu. Zawsze tak robił. Namjoona to irytowało, chociaż sam bębnił palcami we własne kolano, wystające z dziury w dżinsach tak znoszonych, że pasowały do jego ciała jak druga skóra.

Jungkook skręcił na prawie pusty parking przed jakimś budynkiem. Może to była przychodnia, a może ośrodek pomocy społecznej, w każym razie było już zamknięte, a przynajmniej tak można było wywnioskować z panującej wokół pustki i zgaszonych wszystkich świateł.

Zaparkował tak płynnie, jakby się specjalnie postarał. Namjoon nawet nie podniósł wzroku, od razu wyciągnął rękę, żeby otworzyć sobie drzwi i wysiąść z auta. Sama sytuacje, same myśli i skojarzenia krążące teraz po jego głowie sprawiały, że gardło zaciskało mu się nerwowo, a kwas w żołądku piekł niebezpiecznie, jakby chłopak miał zwymiotować. Ale i tak szybko i zdecydowanie stanął popękanym betonie.

W przeciwieństwie do Jungkooka, któremu chyba wcale się nie spieszyło. Najpierw wyjął z kieszeni skórzanej kurtki będącą na wykończeniu paczkę drogich mentolowych papierosów, potem złotą, tylko trochę zmatowiałą już zapalniczkę i dopiero leniwie otworzył sobie drzwi.

Namjoon stał jakieś półtora metra od auta i czekał. Czuł każde uderzenie swojego serca i każde przyprawiało go o mdłości.

Zobaczył rozpalony, pomarańczowy koniec papierosa, a potem gęsty, szarawy obłoczek dymu ulatujący w wrześniowy półmrok z ust Jungkooka. Sekundy później chłopak poruszył się i wstał w końcu. Było w tym coś takiego, że Namjoon poczuł dziwne ciepło na twarzy.

Jungkook był właściwie niższy od niego, chociaż trudno było to zauważył, bo Namjoon zazwyczaj się garbił i miał spuszczoną głowę. Był też młodszy, trzy lata. Chociaż napewno nigdy nie powiedział tak wprost, ile ma lat. Nie rozmawiali w ten sposób. Namjoon nawet nie pamiętał, skąd wiedział o takich rzeczach.

— No? — rzucił Jungkook, opierając się plecami o samochód. — Nie mam na ciebie całej nocy.

Namjoon kiwnął szybko głową i podszedł. No tak. Nie ma całej nocy.

— Zapłacisz mi? — zapytał jeszcze tylko cichym, zachrypniętym głosem. Zachrypniętym od papierosów, odwodnienia, zmęczenia, może czegoś jeszcze.

Dym uciekł spomiędzy uśmiechniętych warg lekko rozbawionego tym pytaniem Jungkooka.

— Za darmo to nie z tobą — odparł i znowu się zaciągnął, podnosząc wzrok na niebo, które jeszcze nie było bardzo ciemne, ale na którym już było widać ze dwie, trzy gwiazdy.

Namjoon pokiwał głową, tak jakby potwierdzał, że zadaje idiotyczne pytania, klęknął niezdarnie i sięgnął do rozporka dżinsów Jungkooka, starając się dotykać go jak najmniej nachalnie, ale też nie zbyt ostrożnie.

Rozpiął, zsunął mu spodnie do kolan i już nie podnosił wzroku.

***

Jungkook po wszystkim wyrzucił niedopałek już drugiego papierosa na ziemię i sam się ubrał. Na Namjoona nie zwrócił większej uwagi. Ten z resztą gdzieś z tyłu głowy właśnie modlił się o bycie zignorowanym, bo wyglądał i czuł się teraz jak śmieć. Kolana bolały go od twardego betonu, a w kącikach ust i na podbródku miał smugi śliny i nasienia, które nieporadnie ścierał dłońmi.

— Czekam w samochodzie — mruknął Jungkook. — Pospiesz się.

I już go nie było, tylko trzasnęły za nim drzwi. Namjoona ogarnęła na chwilę cisza, której potrzebował. Nawet wiatr nie wiał, kompletnie nic nie było słychać, oprócz jego oddechu, który powoli, powoli, ale się uspokajał.

Namjoon zauważył, że było ciemniej, niż kiedy przyjechali. Nie lubił ciemności. Chociaż nie bał się jej, nie samego braku światła. Bał się raczej ludzi, którzy się wtedy pojawiali, rzeczy, o których wtedy myślał.

Spojrzał w okno samochodu i zobaczył znajomy, nonszlancki profil Jungkooka, oświetlony niebieskim światłem telefonu. Pisał do siostry, o której, nawiasem mówiąc, Namjoon też nie pamiętał, skąd wie? Umawiał się już z kolegami? Z dziewczyną?

Chłopak wstał. Nie powinien Jungkooka spowalniać. Zwłaszcza że sam musi być dziś w domu.

Na siedzeniu pasażera czekała na niego mała paczka taniej miętowej gumy do żucia, chusteczki higieniczne, puszka Sprite'a i dwa banknoty, wyglądające jak świeżo wybrane z bankomatu. Bo Jungkook rzadko kiedy nosił przy sobie gotówkę sam z siebie.

— Dzięki — wymamrotał Namjoon cicho, siadając.

Dłoń mu zadrżała, gdy chował pieniądze. Wyjął z paczki z wizerunkiem jakiejś postaci z kreskówki jedną chusteczkę i szybko wytarł twarz, a potem wrzucił do ust dwie kostki gumy do żucia na raz. Samochód cicho i płynnie wyjechał z parkingu.

Gdy wracali w ciszy, przerywanej tylko ściszoną piosenką ulubionego indie rockowego zespołu Jungkooka, Namjoon zauważył jeszcze, że przez dziury w spodniach beton okropnie odrapał mu kolana.

menthol || namkookOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz