1. Wirujące myśli z kogutem na czele.

2.7K 176 265
                                    


Mikołaj

"Istnieje różnica między znajomością drogi a podążaniem nią" -
- Morfeusz z filmu "Matrix"


         Stałem na środku własnego pokoju, tuż obok tego łóżka. Uwielbiałem je, bo było ogromne. Niczym łoże małżeńskie z tą różnicą, że całe dla mnie. Bo przecież Sisi zawsze miała problem z moimi koleżankami. Ona tak naprawdę z wszystkim miała problem.

         Światło. Uliczne światło latarni przechodziło przez szybę i siadało mi na parapecie. Było piękne. Na pół pomarańczowe, na pół żółte. Skrzyło się i jakby rozbłyskało w miejscu zderzenia z szybą. Bariera. Dla światła. Dla mnie.

          Sisi.

         Kochałem ją, była cudowna. Jedyna w swoim rodzaju. Irytująca. Ten jej cholerny warkocz jak u piekielnej Elsy z Krainy Lodu. Ciekawa bajka. Choć ten bałwan jakoś wewnętrznie budził we mnie niepokój. Każdy się nim zachwycał, a dla mnie to taka cicha woda. Nie ma przecież dobrych istnień. Są egoiści, są materialiści. Wszyscy są ignorantami, bandą idiotów. Tylko ja rozumiem, o co w tym chodzi. A oni tak powolni, tak bardzo powolni.

        Uśmiechnąłem się, choć zauważyłem to dopiero, gdy zabolały mnie kąciki ust. Nabawiłem się zajadów, choć nie wiem gdzie. Ona zaraz powie, że tryb życia. Pieprzenie. Nic nie wiedziała, nic nie rozumiała. Życie było piękne. I chrzanić wszystkich ludzi, chciałem żyć! Jak to światło pokonując bariery, kolejne i kolejne. Wszystko było przecież w zasięgu moich rąk. Wystarczyło tylko zrobić krok i wyciągnąć po nie dłonie.

         Wyciągnąłem je, nie wiedzieć dlaczego. I wpatrywałem się jak wchodzą w tę smugę światła, jak częściowo pokrywa je mrok znajdujący się w pomieszczeniu. Drżały. Trzęsły się jak w momentach, w których piłem za dużo kawy. Tylko, że dziś przecież tylko jedna. O piątej rano, bo jakoś nie mogłem spać. Po co spać, gdy można było robić wtedy tyle ciekawych rzeczy?

          A co ja robiłem? Zmarszczyłem nieznacznie czoło, próbując sobie przypomnieć. Wspomnienia kotłowały mi się głowie, atakując mnie swoimi strzępami. Czy były prawdziwe? A jeśli to tylko sny? Jeśli nic z tego nie było prawdziwe?

         Chwyciłem je. To było to. Gdy wstałem, zrobiłem kawę. Omal nie potrzaskałem przy tym talerzyka. Sisi wyszła zaspana ze swojej sypialni i kazała mi wracać do łóżka. Mogła sobie kazać. To było moje życie i mogłem sobie pić kawę o piątej rano w sobotę, jeśli miałem na to ochotę! Co robiłem dalej? Wróciłem i położyłem kubek na parapecie, otworzyłem okno, delektując się spalinami w powietrzu. Odpaliłem papierosa. Pamiętam wschód słońca, popiół omal nie wpadający mi do kawy, którą potem piłem zimną.

         Dlaczego piłem ją zimną? A tak, porządki. Wieki nie porządkowałem swoich szaf. Odnalazłem nawet kilka koszulek, które myślałem, że zgubiłem. Sprzątałem i gryzmoliłem w zeszycie coś, co miało być nowym tekstem piosenki. Wyszły bardziej kółeczka i koguty.

        Od zawsze lubiłem rysować koguty. I byłem z nich dumny, choć wielu mówiło, że poziomem sięgają dzieciaka z przedszkola.

        Nikt się nie znał na kogutach. Powinienem napisać o nich piosenkę. Balladę o niedocenionym kogucie.

         Roześmiałem się sam z siebie i w jednej chwili ten pomysł stał się głównym celem mojej egzystencji, a przed oczami pojawił mi się warszawski Rynek. I kompletnie mnie wtedy nie interesowało, że Wrocław też ma Rynek i to wcale nie brzydszy. Chciałem do Warszawy. Już. Od razu.

NieważneTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon