29. Chciałbym po prostu normalnie żyć...

864 138 148
                                    

Media: Ira - Londyn 8:15

Mikołaj

"Codzienne, zwykłe rzeczy trzymają nas przy życiu. Jakże niezwykła  jest zwyczajność. To narzędzie, które pomaga nam iść przez życie, matryca normalności" - Cecelia Ahern

   W moim życiu pojawiło się coś na zasadzie szczęśliwej brzytwy, którą nagle wyciągnięto w moją stronę. A ja chwyciłem się jej, nie zważając na ból, który ostrzegał mnie, że jak odetnie mi palce to nie dość, że i tak zacznę się topić, to jeszcze się wykrwawię. Jednak to było jedynym, co na tę chwilę miałem, więc trzymałem się tego kurczowo, mimo że ciągle otaczał mnie cień strachu, że za moment to wszystko pieprznie.

Przyjęli mnie do tego bufetu. I nie będę kłamać, zaskoczyło mnie to. Oczywiście miałem nadzieję, że dostanę tę robotę, ale i tak byłem w szoku nie mniej niż w momencie, gdy ten lekarz oznajmił mi, że to załatwił.

Pracować miałem od poniedziałku do piątku i czasem w weekendy, gdyby ucząca się zaocznie studentka była na zajęciach. Wtedy jednak obiecał, że wykombinuje mi wolne w tygodniu, żebym nie musiał pracować po siedem dni. Pasował mi taki układ. Stawka też mi pasowała. Czternaście na rękę brzmiało naprawdę przyzwoicie. To i tak było o złotówkę na godzinę więcej niż miałem w księgarni. I nie mogłem powiedzieć, żebym musiał działać jak mały robocik z motorkiem w okolicach odbytu. Największe fale klientów przypadały na przerwy między zajęciami, a i tak średni zakup ograniczał się do gotowej kanapki za cztery złote i herbaty bądź kawy. Czasem brali zapiekanki. Rzadziej słodycze. Właściwie nie miałem pojęcia dlaczego nazwano to bufetem. Niby serwowano tu gorące napoje, ale nie licząc ubogiej ilości fast foodów do wyboru ( zapiekanki i małe pizzerki) nie oferowali żadnych ciepłych posiłków. Reszta to ciastka, batoniki, drożdżówki, pączki i gotowe kanapki. Choć akurat tu powinienem się cieszyć. Czułem, że dostałbym pierdolca, gdybym musiał jeszcze cudować z podgrzewaniem żarcia. Już i tak automat do kawy doprowadzał mnie do szału. Cholera się przycinała i nie raz musiałem wylewać zawartość filiżanki, bo zamiast mleka leciała woda. Roman – właściciel – zbywał moje uwagi machnięciem ręki, mówiąc, że póki jakoś działa to nie ma powodu wymieniać. Chyba gościu nie ogarnął, że gdy w zlew leciało do kilkunastu porcji kawy tracił na niej. Ale cóż...nie mój biznes, nie moje małpy.

Siedziałem więc – w połowie czasu pracy na taborecie, znudzony przeglądając Internet lub gapiąc się na ślęczących przy okrągłych stolikach studentów – od dziewiątej do siedemnastej, mając w głowie głównie to, że na początku maja dostanę pierwszą wpłatę.

W środę wziąłem pierwszą dawkę tego nowego leku i wyszło, że facet miał rację. Nie odczułem, że coś wziąłem. Żadnych mdłości, zawrotów głowy.

Facet znał się na rzeczy. A przynajmniej bardziej niż poprzedni.

Ciągle czułem się dziwnie, gdy myślałem o warunkach na jakich chciał mnie przyjmować. Zaczynałem się zastanawiać, kto z naszej dwójki był bardziej zdesperowany, żebym się leczył. Ale to cholernie mi się nie łączyło, bo dlaczego miałoby mu aż tak zależeć, żeby mnie wyciągnąć z tego gówna? Bolała mnie głowa od rozmyślania o tym facecie, a i tak nie potrafiłem dojść ani do motywów jego działania, ani w ogóle do ogarnięcia jego osoby. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z tak popieprzonym gościem. No bo już pomijając resztę, który psychiatra oferował herbatę swoim pacjentom?

Do tego Sisi dostała pozytywną odpowiedź z jednej z firm eventowych. Miała zacząć z początkiem maja, bo z końcem kwietnia kończyła się umowa obecnej pracownicy, która wyjeżdżając z kraju zdecydowała się zwolnić.

Nieważne ( Ukryte cienie 3)Where stories live. Discover now