26. Symbioza.

1K 146 153
                                    

Media: Billie Eilish ft. Khalid - Lovely

Mikołaj

"Ilekroć coś wyda ci się dziwne, przypomnij sobie, gdzie jesteś, i zamiast się dziwić, spróbuj zrozumieć" - Janusz Andrzej Zajdel

         To nie był dobry dzień. To nie było dobrych kilka dni. Myślałem, że to...jakby największe natężenie fazy spadło na piątek. Bo przecież w sobotę było już lepiej. Sisi chwaliła się, że złapała dobry kontakt z rekruterką i ma wrażenie, że całkiem dobrze wypadła. Oczywiście obiecali, że zadzwonią, ale jej takie słowa nie zniechęciły. Jakby mimo wszystko w nie wierzyła.

I chyba sam spierdoliłem sobie tę zakłamaną równowagę, gdy z nią rozmawiałem wieczorem. Powiedziałem jej o mandacie. I w jednej chwili diabli wzięli jej dobry humor, a ja w jednej chwili chciałem strzelić sobie w łeb albo chociaż odgryźć sobie język. I cholera, wolałbym żeby się na mnie wydarła i wyzwała od nieodpowiedzialnych kretynów. Naprawdę. Bo ona po prostu uniosła wyżej głowę, przełknęła ślinę, a potem mnie przytuliła, mówiąc, że mam jej podać numer konta to przeleje pieniądze.

Nie czułem się lepiej. Widziałem, że ją to zmartwiło, bo, kurwa, nie mieliśmy pracy, a tu chodziło o kilka stów! Trzeba było sprzedać nerkę na czarnym rynku czy coś...

Podziękowałem jej jednak i zniknąłem w swoim pokoju, tłumacząc się zmęczeniem. Wziąłem trzy tabletki, powstrzymując się, by nie wziąć dużo więcej. Wiedziałem, że mam za mało przy sobie, by mogło mi to naprawdę zaszkodzić. A robić wokół siebie cyrku nie zamierzałem. Chciałem tylko szybciej zasnąć, dużo, dużo szybciej.

A rano zaczęło się na nowo. Do tego leciałem z nóg. W końcu odstawiłem leki na prawie tydzień, a potem zwiększyłem sobie dawkę. Rano znów kręciło mi się w głowie i oczy same się zamykały. I naprawdę miałem ochotę przeleżeć tak cały pieprzony dzień, całe swoje popierdolone, gówno warte życie, ale Sisi była w domu. A ja naprawdę nie chciałem, by jeszcze bardziej się martwiła.

Więc wstałem, zjadłem, wyszedłem z domu. Włóczyłem się, niby szukając pracy w galeriach. A tak naprawdę łaziłem po bocznych uliczkach, chowając się pod kapturem czarnej bluzy przed promieniami słonecznymi. Przed ludźmi, przed światem.

I poniedziałek. Pieprzony poniedziałek. Chciałem uwierzyć, że ten facet jest w stanie załatwić mi robotę. Ale...to byłoby za proste. Sam nie wiedziałem gdzie był haczyk, ale jakiś musiał być. I tak naprawdę im bliżej było mojego wyjścia z domu, tym bardziej chciałem napisać, że rezygnuję. Sisi wzięła samochód i z samego rana pojechała na do jakiegoś marketu na zakupy. A ja...dostałem histerii.

Do diabła, to był obcy facet. Czego ode mnie chciał? Dlaczego niby miałby chcieć mi pomóc? Czułem, że to ściema, że tylko stracę czas, że wbiję sobie pierdolony gwóźdź do własnej trumny. Trzęsącymi się dłońmi ściągałem przez głowę koszulkę, chcąc założyć czystą. To strata czasu, pieprzona strata czasu. Jak miałby mi znaleźć pracę, skoro ja od tylu dni nie byłem w stanie. A wysłałem już CV do setek ogłoszeń. Nic. Jedno wielkie nic.

Ze złością szarpnąłem za bluzkę, a mój wzrok padł na czerwień na rękach. Przesunąłem palcami po wciąż obecnych strupkach. Rozchyliłem usta, by zaraz zamknąć, zagryźć boleśnie zęby na dolnej wardze.

Nie powinienem nigdzie iść. To nie miało sensu, to kurwa mać nie miało sensu!

Znowu wbiłem sobie do głowy bzdurne, z dupy wzięte nadzieje. Nie...nie pójdę, nie chciałem!

Nieważne ( Ukryte cienie 3)Where stories live. Discover now