2

886 55 45
                                    

Można powiedzieć, że Mengele sam stracił kontrolę nad dążeniem do odpowiedzi na pytanie jak stworzyć rasę aryjską, jak świadomie zwiększyć liczbę rodzonych dzieci. Nie czuł już z pracy przyjemności, raczej starał się odpowiadać opisowi swojej osoby i siać tak jak wcześniej postrach wśród więźniów. Właściwie on był tylko lekarzem. Chciał znaleźć odpowiedź na pytanie. A to, co się działo w obozach, zupełnie go nie dotyczyło. Jego zdaniem.

W końcu zszywanie bliźniaków, rozcinanie niemowląt, wyjmowanie na żywca gałek ocznych i ich preparowanie, nacinanie jąder, operowanie kręgosłupa, wstrzykiwanie fenolu do komory serca, to typowe dla lekarza czynności. Zdaniem Mengele.

Był ciepły czerwcowy dzień w Auschwitz. Przybył kolejny transport, żołnierze siłą opróżniali bydlęce wagony. Tym razem była to resztka Żydów z Warszawy. Niektórzy nadal pełni nadziei, inni struchlali ze strachu, jeszcze inni wściekli, że pognieciono im garnitur. Byli wśród nich też tacy, którym było wszystko jedno, ale takie jednostki zdarzają się wszędzie, toteż nikt nie zwracał na nich uwagi. Bez zbędnego pośpiechu podążali za ludźmi wystraszonymi, radosnymi bądź wściekłymi.

   — Ruszać się! Co wy myślicie, że przyjechaliście na wakacje? Już! Ruchy albo dostaniecie kolbą w łeb! — krzyczał żołnierz, a drugi strzelił do ociągającego się Żyda z końca pochodu. Był to Alan Lyon, francuski Żyd, zbiegły przed okupacją niemiecką, jak widać niekoniecznie w dobre miejsce. Oddychał jeszcze chwilę, bez kontaktu z rzeczywistością, nim jego szare włosy całkowicie pokryły się gęstą substancją wypływającą z jego głowy. A miał nadzieję wrócić do wnuka i razem z nim wykonać makietę swojego miasta z dzieciństwa, które znał jak własną kieszeń. W Warszawie nigdy się nie odnalazł, to miasto nie dla niego.

   — Widzieliście? On naprawdę strzelił. 

   — Już nie wiem, czy to naprawdę obóz pracy.

   — Może w obozie będą milsi?

   — Na wojnie chyba obowiązuje jakiś kodeks.

   — Boję się.

Rozlegały się śmiałe szepty, dopóki żołnierz nie strzelił parę razy w powietrze. Co prawda bez problemu mógł strzelać do ludzi, ale chciał zaoszczędzić pracy swoim kolegom, którzy musieliby pilnować dodatkowo więźniów sprzątających te zabrudzone cielska.

Mengele czekał, jak zwykle, pośrodku placu. Tego dnia wyjątkowo dopisywał mu humor, był pewny, że wkrótce odnajdzie odpowiedź na pytanie Hitlera, a ten go sowicie wynagrodzi uwalniając z tego okropnego obozu! Był lekarzem, miał za zadanie ratować, nie mordować, a on każdym skinieniem dłoni decydował, kto i kiedy umrze. Co innego, gdy ktoś poświęci się dla eksperymentu, szczególnie ktoś o tak małym znaczeniu jak dziecko, ale człowiek w sile wieku nie powinien umierać. Chociaż Żydzi i Romowie faktycznie są jacyś dziwni i przez takich jak oni, trudniej jest stworzyć nieskażoną rasę aryjską. Ich krew krąży wszędzie!

Mengele otrząsnął się z zamyślenia. Wszyscy na niego czekali. No cóż, pomyślał, czuję się choć trochę ważny. Błysnął uśmiechem rodem z Hollywood, co było w tych realiach elementem dość turpistycznym. To tak, jakby Jeździec Apokalipsy miał serce.

Tatuażysta przy stole starał się nie dygotać, gdy Mengele śmiało wybierał wyjątkowo dość dużo dzieci tego dnia. Ranił skórę, wpisując numery, które zostaną im do końca życia i jeśli, jakimś cudem, uda im się doczekać końca wojny, będą ich prześladować przez długie, długie lata.

   — Halt! — Mengele zawahał się. Doceniał swoją atrakcyjność, toteż nie mógł zignorować urody dziewczyny stojącej tuż przed nim. Miała długie brązowe włosy i zarumienioną lekko cerę, a jej oczy... Niesamowity widok. Lecz już niedługo. Zależnie, w którą stronę lekarz skinie ręką, dziewczyna i tak umrze. Ale nie wyobrażał sobie teraz posłać jej na śmierć, razem z tymi brudnymi i skażonymi Żydami. Jeśli miała umrzeć to sama, ale może by tak ją przetrzymać chwilę? Może jakiś eksperyment?

Lecz przecież nie może. Ona nie jest bliźniaczką. A tatuaż na jej przedramieniu byłby niesłychaną skazą na jej ciele. Wahał się dość długo, na tyle, że Baer, który wyjątkowo pojawił się przy selekcji, podszedł do niego.

   — Jakiś problem, doktorze? — spytał, przeciągając samogłoski. Mengele odpowiedział przecząco.

   — To niech pan nie wstrzymuje ruchu. Lewo albo prawo. Proste.

Mengele nie był pewny, co powinien zrobić. Dlatego przeciągał tę chwilę i wyjątkowo, jak na siebie, stał się rozmowny.

   — Jak masz na imię? — spytał, ale dziewczyna nie podniosła głowy. Może się bała, może nie chciała, wiadomo tylko, że to wyprowadziło z równowagi na ogół spokojnego lekarza. Szybkim ruchem chwycił jej podbródek i siłą podniósł jej twarz do góry.

Tak jak sądził, miała zielone oczy. Nadal jednak nie patrzyła na jego twarz, tylko jakby przez niego. Mengele wiedział, że jeśli więzień chce przeżyć, nie może patrzeć żołnierzowi w twarz, a już szczególnie w oczy, ale jakie to ma znaczenie w stosunku do niego, skoro niezależnie od kierunku i tak dziewczyna umrze?

   — Postanowiłem. Idealnie nadajesz się do eksperymentu. Twoje oczy cudownie będą komponować się z innymi z mojej kolekcji. Takiej barwy jeszcze nie widziałem.

Uśmiechnął się, lecz choć ten uśmiech był szczery, był również potworny. Dziewczyna wzdrygnęła się, gdy Mengele puścił jej twarz i zacisnął dłoń na nadgarstku.

   — Puść mnie, puść. — Zaczęła się szamotać. Nie wiedziała z kim zadziera. Uparcie na niego nie patrzyła. Nie wiedziała jak wygląda, czuła tylko, że jest silny, bowiem na nadgarstku na pewno zostanie jej ślad.

Nie słuchał jej. Siłą pociągnął ją do baraku 22, gdzie trzymano żydowskie bliźniaki, które nie skończyły drugiego roku życia i ich matki. Nie pozwolił zrobić jej tatuażu. On też żadnego nie miał.

Gdyby Mengele się zakochał Where stories live. Discover now