3

799 51 17
                                    

W baraku numer 22 młode kobiety, kiedyś piękne, lecz aktualnie wychudzone i zmizerniałe, stanęły na baczność, nie zwracając uwagi na nagość niektórych z nich. Wiedziały, kim jest mężczyzna stojący w wejściu z dziewczyną pojmaną w uścisk jak w imadło. Josef Mengele we własnej osobie. Znały go aż za dobrze. To właśnie ten potwór w ciele człowieka uśmiercił ich dzieci, pozostawiając przy życiu nieliczne.

   — Dziewczęta! — Zawołał, uśmiechnięty, lecz uśmiech ten, jak prawie każdy w jego wykonaniu, wyszedł potwornie. — Przyprowadziłem wam nową współlokatorkę. Nie ma ona dziecka, chociaż nie wiem, bo nie jest zbyt rozmowna. Ale i tak mam nadzieję, że powiecie jej, co i jak. W przeciwnym razie wiecie, gdzie jest krematorium. Trzymam was tu, chociaż większość was oddała mi już dzieci, jedynie z litości. Wystarczy jeden rozkaz, a znikniecie, odlecicie przez specjalny komin.

Kobiety potulnie zwiesiły głowy, a blokowa wystąpiła z szeregu.

   — Będzie, jak herr  sobie życzy. — Skinęła głową. — Podejdź tu, dziewczyno!

Lecz dziewczyna ani drgnęła. Nadal stała obok doktora z Auschwitz, lecz już nieogarnięta jego dotykiem. Nie rozumiała jednak, czego się od niej oczekuje, ani kim jest mężczyzna, przed którym tak wiele kobiet czuje respekt... Być może spowodowany strachem. I czy ona też powinna czuć.

Mengele nachylił się w jej stronę i sam sobie nie wierząc, cicho wyszeptał:

   — Nie bój się. — I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ledwie chwilę temu planował spreparować gałki oczne dziewczyny. Miał wrażenie, jakby w jego ciele, na czas wypowiedzenia tych słów, zamieszkała inna osoba.

Szybko jednak się otrząsnął i wymaszerował z baraku, robiąc hałas swoimi żołnierskimi butami.

   — Jak ci na imię? — spytała jedna z więźniarek, Hania. Była polką i nie miała dzieci. Okrutny doktor trzymał ją tu dla eksperymentów. Lubił oglądać kobiece ciało od wewnątrz. Hanna wiedziała, że już nie zostanie matką, ale to ją nie zniechęcało do zarażania wszystkich wokół entuzjazmem.

   — Lucia — wyszeptała cicho Żydówka. I po raz pierwszy odkąd tu trafiła, odważyła się komuś spojrzeć w twarz. Dostrzegła uśmiechniętą dziewczynę trochę od niej starszą.

   — Zajmiemy się tobą, Lucio. Niestety, trochę tu pobędziesz.

   — Jak to pobędę? A później?

   — Jest jedno wyjście z tego obozu... — wtrąciła nieśmiało Andrea, szwaczka z Węgier. — I bez wątpienia nie prowadzi ono na wolność.

   — A gdzie?

   — Prosto w ramiona śmierci.

Lucia nie skomentowała słów nowej koleżanki. Miała umrzeć? Ona, siedemnastoletnia dziewczyna z marzeniami na dalsze życie? Dlaczego ta wojna? Żeby wydrzeć ludziom szczęście z serca? Żeby sprawić, by przestali istnieć? Po delikatnej twarzy Żydówki poczęły spływać łzy.

   — Chociaż, szczerze mówiąc ty już w nich jesteś — dodała Andrea.

   — Jak to? Nie rozumiem.

   — Sam Anioł Śmierci się tobą zainteresował. Już lepsza byłaby natychmiastowa śmierć.

   — Nie smućmy Lucii. Chodź, masz tu kawałek chleba. Może i czerstwy, ale tutaj innego nie znajdziesz. — Wdzięczna Żydówka przyjęła jedzenie od Hani. Nie musiała nic mówić. Taki gest w takim miejscu był rzadkością. Mimo to, więźniowie tworzyli pewną wspólnotę. Taki mały naród.

Gdyby Mengele się zakochał Where stories live. Discover now