Rozdział 66

426 35 7
                                    

"Ostatnimi czasy pan Draco Malfoy chorował na ciężką depresję. Znaleźliśmy go w jego komnacie, martwego. Wyglądał jakby się wykrwawił, jednak nie miał żadnych ran wskazujących na taką możliwość. Z czasem uświadomiono nam po prostu, że pękło mu serce..." 

Draco leżał półnagi na środku łóżka, w pozycji embrionalnej, a w jego głowie klarowało się mnóstwo obrazów nadchodzącej śmierci. Przez ostatnie dwa tygodnie miotał się w swoim żalu, zupełnie ignorując istnienie świata. Wstawał codziennie rano i zmuszał do ubrania, jadł śniadanie, słuchał kazania matki, a następnie wychodził do pracy. Po pracy wracał, jadł obiad, rozbierał się i zaszywał w swojej komnacie. W międzyczasie unikał wystaw kiosków z gazetami oraz sklepów z odzieżą męską by w obliczu pokusy nie popaść w zakupoholizm - bądź co bądź nie chciał stracić całej wypłaty. Ponad to wzrosło jego zamiłowanie do czekoladowych ciasteczek z orzechami, więc w najbliższym czasie spodziewał się sporej oponki na brzuchu. Aby podkreślić swój dramatyczny stan, całymi dniami odsłuchiwał Toccaty i Fugi d-moll Jeana Sebastiana Bacha, przy zasłoniętym oknie. Grube zasłony w kolorze srebra zaczynały już się kurzyć, oddzielając jego samotnię od świata zewnętrznego.

- Wstawaj - usłyszał męski głos, tuż nad swoją głową wciśniętą twarzą w poduszkę. Burknął niezrozumiale coś w stylu "Pozwól mi umrzeć w spokoju", po czym zaparł się kolanami o materac, nie zwracając uwagi, że jego tyłek jest wystawiony na oskarżycielski wzrok przyjaciela. - Podobno nie jadłeś śniadania, twoja matka czeka na dole, weź się w garść - jęknął Blaise, łapiąc go za łydkę, a potem ściągając brutalnie z łóżka. Materac zadrżał, gdy jego ciało bezwładnie zsuwało się na podłogę. Bliskie spotkanie z posadzką okazało się orzeźwiające. W geście protestu podniósł się gwałtownie do pionu, mrożąc Zabiniego wzrokiem. 

- Nigdzie nie idę! Zostaw mnie - wykrztusił tylko, a potem znów wczołgał się na łóżko, kładąc płasko na brzuchu i zamykając oczy. Obraz nędzy i rozpaczy. Prawdopodobnie sądził, że to wystarczy by przepłoszyć natręta, zapomniał jednak, że ten natręt to Blaise Zabini i do tego ślizgon. Już po chwili poczuł na plecach lodowaty strumień wody, mrożący jego skórę i przenikający do wnętrza jego ciała jak lodowy bicz. Wystraszony wyskoczył z łóżka, sapiąc przy tym ciężko, niczym starzec na emeryturze. Ostatnimi czasy mało się ruszał, a jego kondycja spadła niemal do zera. Sadełko zbliżało się nieubłaganie, zupełnie jak ten przeklęty ślub. Naturalnie Draco pogodziłby się prędzej z pierwszy niżeli z drugim, jednak mimo wszystko wolał nie być do tego zmuszony. Oby nigdy nie nadszedł dzień, w którym zmuszony będzie zmierzyć się z fałdami na brzuchu. Przerażony swoją wizją spojrzał na puste pudełka ciastek, które jeszcze wczoraj z radością pochłaniał. Dziś wystraszony spojrzał na swój nagi brzuch, licząc tkankę tłuszczową grubości według niego "aż małego palca" u dłoni. - Jestem gruby? - wyjąkał przestraszony dotykając brzucha, a potem z tym samym strachem wymalowanym na twarzy, łapiąc się za pośladki. - Czy to jest tłuszcz? - wskazał palcem na cieniutki pasek skóry, który szczypał między palcami.

- To jest skóra - przewrócił oczami zrezygnowany mulat. Jeszcze chwilę temu w oczach Dracona była tylko chęć mordu w odpowiedzi na orzeźwiający prysznic, a teraz stał przed lustrem i przyglądał się swojemu ciału, jakby faktycznie dwa tygodnie jedzenia nieregularnych posiłków i podjadania ciastek od czasu do czasu, mogły zrobić z niego grubasa. Kiedy tak stał, skacząc w panice jak mała pchła, Blaise zdążył odsłonić grube zasłony, wpuszczając zaglądające wścibsko do środka zimowe słońce.  

- Nic dziwnego, że Potter woli Notta. Jestem ohydnym grubasem! - jęczał nadal blondyn, zmieniając co chwila pozycję i starając się jakoś ułożyć roztrzepane włosy. Wypinał pośladki, napinał mięśnie ramion, a także obracał się plecami sprawdzając czy nie ma boczków. Blaise uznał, że jego stan jest poważny, skoro przez cały ten czas obrażał samego siebie, a wobec niego nie rzucił nawet obrzydliwego komentarza. A specjalnie dobierał najbardziej znienawidzoną przez niego marynarkę, żeby wyciągnąć go jakoś z życiowego dołka. Spanikowany Zabini, pierwszy raz nie wiedząc co zrobić, ponownie uderzył w niego zaklęciem Aquamenti, tym razem mocząc blond czuprynę. Draco seksownie przeczesał palcami mokre włosy, a kropelki wody spłynęły po jego idealnie wyrzeźbionym torsie, gdy usta wygięły się w nieznacznym, wręcz drapieżnym uśmiechu. W tej sytuacji nikt nie mógłby mu zarzucić, że nie jest atrakcyjny. - Dziękuję - westchnął, opanowując atak paniki sprzed pięciu sekund. - Nigdy wcześniej nie miałem ani grama tłuszczu - stwierdził zupełnie poważnie, ściągając bokserki. Z gołym tyłkiem zaczął grzebać w swojej szafie, a jego przyjaciel nie wyglądał wcale na zażenowanego. Znali się zbyt długo, dlatego mulat nawet nie zwrócił na niego uwagi.

Zielony LewWhere stories live. Discover now