|Let me try your ice cream!|

2.9K 248 604
                                    


Kiedy mieli już zamiar wychodzić z mieszkania brunet spostrzegł brak nakrycia głowy u kapelusznika. - Chuu, gdzie twój kapelusz?

Rudowłosy zaczął dotykać się po głowie z myślą, że wyższy próbuje go nabrać. Jednak to nie były żarty, on go na prawdę nie miał. - Idź zobaczyć w sypialni, ja się rozejrzę po kuchni i łazience.

Szukanie zguby trochę im zeszło, jednak w końcu bursztynowooki wypatrzył coś pod łóżkiem. Schylając się po to wiedział od razu co to, ale coś mu nie pasowało w nim. - Chyba znalazłem.... - Rudowłosy wbiegł jak poparzony do pokoju. - Ale jest trochę przypalony... - Po tych słowach, chwycił kapelusz i położył go na stole w kuchni.

- Trudno, dziś będę bez niego. - Był on lekko przerażony faktem, że jest podjarany jak wieprzowina na ognisku.

Za to Osamu był przerażony faktem, że niebieskooki nie brał swojego ulubionego nakrycia głowy.

Po godzinnym opóźnieniu nareszcie wyszli z budynku. Poszli początkowo do Lupina, rudowłosy nie chciał pić, za to ten drugi wypił dwa kieliszki. Siedzieli w tym barze jakąś godzinę, dobrze się bawili nawet bez pijanego Chuu, wywołał tylko raz wojnę o to, że ktoś uznał Petrus'a za słabe wino. Był on wtedy kompletnie trzeźwy.  Wyszli po tym jak nazwał nieznajomego "Pojebanym bezguściem"

- Chodźmy na lody. - Zaproponował niższy.

- Jesteś chory? Nie pijesz i chcesz iść na lody, nie masz swojego ulubionego kapelusza i jeszcze mnie nie pobiłeś. Może chcesz iść do lekarza? - Popatrzył na niego zmartwionym wzrokiem, a Chuu wyglądał jak by miał mu zaraz ochotę jebnąć w jego irytujący ryj.

- Nic mi nie jest, po prostu chcę iść na lody, a nie wino. Czy to aż takie dziwne?

- Tak i niepokojące w dodatku . Przejmujesz się może czymś?

- Nie! Nic mi nie jest do cholery! - Wydarł się o tyle mocno, że mogło to wyglądać nawet jak kłótnia starego małżeństwa. - Czy ty... - Chwycił się załamany za nasadę nosową, głośno wzdychając. - Czy ty na prawdę nie rozumiesz prostej prośby pójścia na lody?

- Wybacz, że się o ciebie martwię. Możemy iść. -

Tym samym ruszyli w stronę pobliskiej lodziarni.

- Jaki chcesz żebym wziął ci smak, Chuu?

Zmartwiony pewnymi myślami, nie zwrócił nawet uwagi na to co mówi co doprowadziło do przejęzyczenia się i pomylenia smaków. - Makrelowy...

- Co?

- Morelowy! - Szybko się poprawił szatyn go o nic nie podejrzewał.

- Okej...? - Spokojnie odpowiedział nie chcąc dopytywać i nie wywoływać nie potrzebnych dram w środku lodziarni.

Po chwili oboje siedzieli na ławce w centrum parku jedząc swoje lody. Szatyn chcąc poruszyć jakiś, jakikolwiek temat by zakończyć panującą tam nieprzyjemną ciszę.

- Chuuya, daj mi spróbować swojego loda!

Niebieskooki nic się nie odzywając, wysunął rękę z lodem w stronę Bruneta który był bardzo szczęśliwy, że mu na to pozwala. Zamiast jak człowiek przejąć od niego rożek i polizać go ze swojej dłoni, wystawił lekko język po czym przeleciał nim po lodzie, jakby chciał tym podniecić przyjaciela, ten za to nawet nie spojrzał w jego stronę co bardzo posmuciło Osamu.

Po kilku minutach ich lodów już nie było. Dazai powoli wstał z ławki i spojrzał na Chuuye, podając mu tym samym rękę z lekkim uśmieszkiem. - Chuu, chodź ze mną na chwilę.

Rudowłosy bez namysłu wstał i chwycił dłoń towarzysza nie wiedział co on planuje i nawet się nie domyślał najgorszego ze względu na jego sztuczny uśmiech, który wyglądał bardzo prawdziwie.

Chłopak zaciągnął niskiego do odludnej części miasta i tam weszli do ciemnej alejki w której ledwo było cokolwiek widać.

- Dazai... Gdzie my jesteśmy? - Nie widzieli wzajemnie swoich twarzy przez niedochodzące do nich promienie słońca. - Czemu stoisz plecami do mnie? Odwróć się...
.

Proszę...
.
.
.
Nie ignoruj mnie!

Po tych słowach brunet zrobił mizerny obrót o 180 stopni spoglądając na niego pustym, demonicznym wzrokiem. Wyciągnął z kieszeni mały pistolet. - Chuu... Proszę, zrozum. Planowałem to od dłuższego czasu. Napisałem do ciebie by spędzić z tobą ostatnie chwile swojego marnego i bezsensownego życia. Chciałem usłyszeć od ciebie tylko dwa słowa. Nie doczekałem się... - Z oczu szatyna wylały się trzy malutkie łzy. - To one miały mi dać powód do życia! - Przystawił sobie pistolet do skroni cały zapłakany.

Chuuya również zaczął łzawić, za nim wysoki pociągnął za spust rudzielec zdążył szybko zareagować rzucając się w objęcia szatyna co spowodowało spudłowanie, obalenie obu na ziemię i jedynie zahaczenie pociskiem o policzek Nakahary z którego intensywnie zaczęło krwawić.

- Idioto! Co ty robisz?! Chcesz się zabić?!- Dazai był oburzony zachowaniem rudzielca.

- A ty?! - Mówiąc to ocierał wiele łez o bandaże przyjaciela.

- Nie jestem tobą, a ty nie jesteś mną. Ty masz powód do życia, znajdziesz sobie jeszcze żonę i założysz rodzinę. Ja tego nie chcę. Jedyne czego chciałem... Nie było możliwe do zrealizowania. - Pistolet który trzymał w dłoni zaczął powoli unosić, jednak ciepły dotyk wstrzymał go na chwilę.

- Proszę... Daj mi siedem minut na domyślenie się czego oczekiwałeś...

- Dlaczego siedem?

- Pewnego razu powiedziałem mi, że to szczęśliwa liczba. Jeżeli tak jest to na pewno mi to pomoże... - Obandażowany chwilę rozmyślał nad słowami kapelusznika bez kapelusza.

- Zgoda. - Z nikłą nadzieją w sercu liczył, że uda mu się domyślić o co chodzi, ale wiedział też, że Chuu nigdy się do tego nie przyzna.

Czas leciał, Chuu siedział na kolanach szatyna myśląc tylko o tym, że nie starczy mu czasu. Wymyślał słowa typu: "Tęsknię Dazai", "Wróć Dazai", "Przytulisz mnie?", "Wysłuchasz mnie?" Wszystkie były błędne a jego myśli przerwał szorstki, gorzki głos.

- Koniec czasu Chuu. - Pistolet trzymał już przy głowie. Odstęp pomiędzy głową Dazaia a bronią był o tyle duży żeby Chuuya mógł zrobić coś tak głupiego, zrobił to tylko dlatego, że wpadł na ostatnie słowa.

- Osamu... Kocham Ciebie! - Wykrzyczał to wlatując twarzą w dziurę pomiędzy rewolwerem a głową by objąć bursztynowookiego. Niestety moment był tak niefortunnie wymierzony, że sam oberwał amunicją arsenału prosto w głowę. Jego ciało spoczęło na ramionach szatyna który był ochlapany cały krwią osoby która skończyła tak jak skończyć miał on.

- Chuu... Czemu to zrobiłeś... Chuu... Obudź się, słyszysz? Obudź się! - objął mocno zwłoki przyjaciela chwytając telefon z kieszeni rudzielca i trzęsącymi dłoniami powoli wpisał numer na pogotowie zmyślając, że widzi jak ktoś popełnia samobójstwo. Czekał tam do przyjazdu karetki, jak była ona już na miejscu, uciekł.

7 ostatnich minut || SoukokuМесто, где живут истории. Откройте их для себя