35.1 Podziemie

120 21 64
                                    

Od momentu, w którym Natan postawił stopę w Królestwie Żebraków, nie potrafił się wyzbyć nieprzemożnej chęci sprawdzania szczegółów własnego ubioru. Proste lniane spodnie miały dla niepoznaki kilka łatek, a brązowy płaszcz nosił ślady ziemi. Całokształt powinien skłonić okolicznych mieszkańców do postrzegania go jako drobnego rzezimieszka. Niestety wystarczyłoby przyjrzeć się nieco lepiej, aby pierwsze wrażenie pierzchło jak nasiona mlecza pod mocnym podmuchem wiatru. Skórzane buty były przesadnie zadbane, chód zbyt niepewny, a twarz zbyt czysta. Jego sylwetka również nie pasowała do kogoś trudniącego się na co dzień odbieraniem cudzej własności. A zwłaszcza delikatne dłonie, które co gorsza drżały! Na jego szczęście spojrzenia mieszkańców Chaszcz szybko ześlizgiwały w okolice pasa, za którym tkwił wysłużony sztylet.

Choć Natan już nie raz doręczał wiadomość Królowi Żebraków, skłamałby, gdyby powiedział, że był do tego przyzwyczajony. Gdyby tylko mógł, znalazłby się jak najdalej stąd, najlepiej w ciepłym zaciszu gospody z kuflem piwa w dłoni bądź wśród rozkrzyczanej widowni obserwującej rycerskie zmagania. Jednakże nie śmiał podważać rozkazów Lorda Dereka. Już po stokroć wolał cuchnące uliczki Chaszcz, brudnych mieszkańców o zmrużonych oczach oraz ryzyko w postaci nieobliczalnych szajek.

Przystanął, mierząc wzrokiem wąską uliczkę między dwoma chatami. Czy to już tu? Poświęcił chwilę, aby się upewnić. Mury zbudowano z cegieł, a stare i dziurawe dachy pokryto najprawdziwszymi łupkami, a nie sianem czy też przegniłym drewnem. Obydwa domostwa wznosiły się subtelnie wyżej ponad pozostałe.

Wkroczył w uliczkę i zatrzymał się dopiero, kiedy poczuł się osaczony i bezbronny. Kark paliły nieprzyjazne spojrzenia. Oczywiście nikogo nie widział. Jeszcze.

– Przynoszę posłanie do Lewego! – krzyknął, usiłując brzmieć pewnie. Usłyszał za plecami kroki. Obrócił się.

Ogromny mężczyzna w skórzanym pancerzu człapał przed siebie, jak gdyby znajdował się na swoim podwórku. Natan zastanowił się krótko, z którego też domu wyślizgnął się przybysz, lecz wkrótce jego umysł na powrót skupił się na rzeczach przyziemnych. Na przykład na dwóch brzydkich toporkach o wytartych rękojeściach wsadzonych za pas mięśniaka.

– Poznaję cię. – Rzezimieszek zademonstrował braki w żółtym uzębieniu. – Jesteś fagasem lorda Dereka.

– Niosę posłanie do Lewego – powtórzył Natan, ignorując drwinę.

– Przestań się droczyć, Hugo. – Gruby głos, który upomniał opryszka, dochodził gdzieś z góry. Natan próbował wypatrzeć jego właściciela, lecz Hugo nagle znalazł się tak blisko, że przesłonił sobą cały świat.

– Chodź – rozkazał opryszek, wskazując w głąb uliczki.

Konieczność obdarzenia „zaufaniem" podejrzliwych osobistości takich jak Hugo stanowiła zdaniem Natana najgorszą część pracy jako pośrednika między lordem Derekiem a Podziemiem. Już sam fakt, że musiał obrócić się plecami do rzezimieszka, sprawiał, że podnosiły mu się włosy na karku. A to był dopiero początek.

Natan udał się we wskazane miejsce i skręcił w prawo, zatrzymując się przed żelazną furtką zwieńczoną kolcami, wciśniętą między dwa chylące się domy. Hugo wyciągnął z sakiewki klucz. Szybko poradził sobie z kłódką, otworzył przejście, po czym wyjął zza pazuchy czarną chustę.

Natan westchnął, akceptując najgorsze. Rzucił jeszcze ostatnie spojrzenie na strome stopnie prowadzące do podziemi, po czym pozwolił Hugo zawiązać sobie oczy. W nozdrza natychmiast uderzył smród rzezimieszka, złożony z kwaśnego potu, przetrawionego alkoholu i... chyba łajna konia.

Przeklęty RycerzWhere stories live. Discover now