48. Turniej panów bratów

119 25 37
                                    

Lancelot obejmował za barki Damiana i Daniela i śpiewał (a w zasadzie krzyczał) wraz z pozostałymi gośćmi przy stole słowa:

Jormund!

Syn rzeźnika,

co bimber chłepta jak popitę.

Jormund!

Co za pijaczyna!

Jak chuchnie, to i łeb boleć zaczyna!

Romuald nieco się chwiał, co pozostali postanowili uznać jako zaproszenie do wspólnego bujania na boki do rytmu pieśni.

Jormund!

Syn rzeźnika,

jak widzisz go w pobliżu, lepiej zmykaj.

Jormund!

Co za pijaczyna!

Nie zdążysz się obejrzeć, już napełnia ci naczynie!

Stary muzyk akompaniował całości grą na flecie i przytupywaniem. Robił częste przerwy od grania na picie wina lub pożeranie zakąsek, ale nigdy nie przestał przytupywać do rytmu.

Jormund!

Syn rzeźnika,

kto mu nie umknie, ten skończy napruty!

Jormund!

Co za pijaczyna!

Pierwszy do picia i jedzenia, a ostatni do cucenia.

Mistrz Rob wyswobodził się z objęć nowych towarzyszy, wspiął się na stół i zaprezentował wszystkim najcudaczniejszy taniec, który mieli w życiu zobaczyć. Polegał na poruszaniu kończynami do rytmu, lecz w sposób sztywny, jak gdyby zamiast człowieka na stole znalazła się mechaniczna konstrukcja bądź kamienny golem.

– Patrzcie na taniec Roba! – śmiał się Daniel.

– Robo-taniec! – warknął mistrz, przerywając na chwilę cudaczne ruchy.

– Dajcie mistrzowi wina, bo trzeźwieje! – krzyknął wesoło Olaf, a Damian wcisnął wynalazcy kolejny kielich.

– Chłopy! – huknął nagle Olaf. – Czas na turniej rycerski!

– Ale jak to? Bęziemy się lacz po mordach? – zdziwił się Romuald.

– Pijacki turniej rycerski! – chwycił w lot Damian i klepnął brodacza po plecach. – Genialne!

– Zaprzeczenie. Nie mogę brać udziału. Nie jestem rycerzem – zmartwił się Rob.

– Rozluźnij rzyć. Wcale nie musisz być – uspokajał Daniel, zagryzając słowa kawałkiem sarniny. – To takie uogólnienie tylko.

– To stwierdzenie jest pozbawione sensu – żachnął się rudy mężczyzna. – Nie znaleziono żadnego pasującego tłumaczenia. Kontynuuj.

– Dziękuję. – Daniel skinął głową w kierunku drzewa, myląc je z wynalazcą. – Które miejsce zostanie naszą areną turniejową?

– Niechaj to będzie ten fantastyczny ogród – rzekł Lancelot z przesadnym romantyzmem. – Jeśli mam gdzieś umrzeć z przepicia, niechże stanie się to w ładnym miejscu.

– Czemu nie – zgodził się Damian. – Jest coś pięknego w rzyganiu na kwiaty.

– Będę sęęęziąąą – wydusił Romuald. – Odpadnę szybsiej, niż wysztartuję.

Przeklęty RycerzOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz