7. Trochę fantastyki

30 3 0
                                    

       Jest to specjalny rozdział pisany na potrzeby pewnego projektu ;)

Rivan wrócił do siebie lekko zbulwersowany, choć właściwie lekko to mało powiedziane. Nie wiedział, jak powinien przetłumaczyć sobie, to co zobaczył w pokoju Nexizy. Nie znał się z nią właściwie wcale, jedynie szanował z uwagi na stanowisko, ale po dziurki w nosie miał tych wszystkie tajemnic. Co z tego, że zaciągnął się do nowej drużyny, skoro patrząc na ich wspólne stosunki, do rodzinnej atmosfery i obopólnie owocnych pogawędek było daleko? No i jeszcze ta sprawa Marlen. Nie przyznałby się, ale przejął go widok bliskich dziewczyny, stojących za nią, poplamionych krwią grzesznych zabójców. Co więcej, nie widząc z nimi jej ojca, był niemal przekonany, że jego czekał nieco inny koniec lub w ogóle do tego końca jeszcze nie doszło.

Ale gdzie miałby być?

Może powinien był spytać Marlen? Tylko czy ona zgodzi się spowiadać ze swojego nędznego życia przed nowo poznanym chłoptasiem? Nawet nie chciało mu się marzyć.

       Usiadł na swoim posłaniu, odwracając twarz ku ścianie. Na gładkiej powierzchni malowała mu się twarz Akane - jego kolejnego zmartwienia. Nikt nie powiedział mu kim była. Nawet nie umiał sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek ją widział, ale z jakiegoś powodu jej oblicze o szmaragdowych oczach zakłócało mu codzienne aktywności, pojawiając się jak demony, które nawiedzały go tak często, że mógł policzyć te wizyty na palcach u rąk. Musiał dowiedzieć się o niej czegoś więcej. Nie odznaczał się wzmożoną ciekawskością ani nie kierowała nim wścibskość. Po prostu sądził, że ta wiedza w pewnym stopniu mu się należy, ale w swoim umyśle uznał to za kiepską wymówkę.

       Jego nogi jakoś tak same znów wyniosły go z sypialni. Na zewnątrz już słońce chyliło się ku zachodowi, co zwiastował z każdą minutą bardziej pomarańczowy odcień nieba.

       Rivan kręcił się po korytarzach, aż zirytował się swoim fagasostwem i po prostu ruszył do sąsiedniego skrzydła do biura administracyjnego. Stwierdził, że tam zapewne znajdują się jakieś papiery, akta, albo cokolwiek, co pozwoliłoby mu zrobić krok na przód w swoim małym, prywatnym śledztwie. Może przy okazji będzie też coś na ich temat? Jeśli nie, zostaje pokój Nexizy. A tam już wiedział, jak trafić.

***

       Lex jeszcze przez chwilę wpatrywał się w łagodną twarz dziewczyny ze zdjęcia; śledził linie jej włosów, uniesionych w górę pod wpływem wiatru. Robił to, gdyż była bardzo piękna, ale też dlatego, by nie patrzeć na ziejące na niego, wwiercające się spojrzenie oczu złowieszczego demona, wychylającego się zza pleców damy. Miał nieodparte wrażenie, że gdzieś już je kiedyś widział i przypomnienie sobie tej chwili wcale nie stawało się bardziej nieosiągalne przez amnezję. Nie wiedział jak długo jeszcze zdoła ukrywać przed siostrą prawdę. Czuł się wobec niej nie w porządku, ale nie znał żadnego sensownego zdania, którym miałby rozpocząć swoje wyjaśnienia. Jak miał powiedzieć jej, że Karras - demon podburzający jego wewnętrznego Rokitę, wysysający z niego energię, jest także jej bratem, a do tego to on stoi za okrutną przemianą Akane. Odczytując swoje myśli, ze zgrozą stwierdził, że to naprawdę obłudne kłamstwo. Co miał jednak poradzić?

       Zerknął ku duchowi. Czy to możliwe? Czy to możliwe, żeby to był on? Czy mógł ujrzeć w nim brata? Alexis z całych sił próbował otrząsnąć się z tych obaw, lecz nagle znieruchomiał. Otworzył usta, by nabrać powietrza, ale zamiast życiodajnego tlenu, poczuł ucisk. Twarda, gorąca dłoń, dymiąca samoistnie burym dymem trzymała go za gardło. Zdjęcie poczęło trząść się w jego dłoni, jak budzik lub bomba, która lada moment wybuchnie mu przed twarzą. Źrenice demona zaczęły błyszczeć się oślepiającym światłem. Świecąca maź wysączyła się z fotografii, zlewając w zbitą plamę u stóp Lexa, który uniesiony tajemniczą ręką, zawisł metr nad ziemią. Zielonkawy płyn pęczniał, aż z jego struktury wykrystalizowała się sylwetka. Chłopak już tracił świadomość. Serce waliło mu w piersi, czuł je jednak w krtani, tuż pod chwytem ciemiężyciela, który zaciskał się coraz bardziej. Kiedy już miał zemdleć, szorstkie usta wychrypiały mu prosto do ucha: — Nawet o tym nie myśl.

Pierwszy wiatr - historie nieznaneWhere stories live. Discover now