Rozdział II

71 5 4
                                    

Yukiji

Piękny sen. Znajomy dźwięk. Krakanie kruka.

Niektórych przyprawiał o dreszcze. Na mojej twarzy wywoływał uśmiech.


A ten uśmiech pewnie nie spodobał się strażnikom.Starli go więc z moich ust wiadrem lodowatych pomyj, które zmoczyły mnie całą. Zakasłałam, wyrwana ze snu i usiadłam, wycierając twarz. Okropnie śmierdziało. Sama nie pachniałam najpiękniej, ale teraz to już była przesada. Zmarszczyłam nos i uniosłam głowę.

Mierzyłam się z nimi spojrzeniami, jednocześnie próbując nie dać po sobie poznać swojego zmieszania i dezorientacji. Nie miałam pojęcia jak się tu znalazłam. Ostatnie co pamiętam to... uderzenie w głowę i ciemność. Szczerze, po wybudzeniu wolałabym zobaczyć cokolwiek innego niż mundury Gildii.Z innych miejsc miałam szansę na ucieczkę – a z tego? Nie bardzo. Znajdowałam się w kamiennej wnęce, której jedyne wyjście zagrodzone było solidną kratą. Wszystko było tu wilgotne i ciemne. Nie było okien, musiałam się więc znajdować w lochach.

Jeden ze strażników splunął mi pod nogi,obdarowując mnie pogardliwym spojrzeniem. Uśmiechnęłam się w odpowiedzi.

- Jak zawiśniesz to nie będzie ci do śmiechu.

- Postaram się. - drugi strażnik począł uspokajać tego pierwszego. Klasnęłam w ręce – To jak? Co mi przygotowaliście?

- Doprowadź się do porządku. - oznajmił pierwszy,ten mniej wkurzony, przeciskając przez kraty lniany worek,wypełniony zapewne świeżym ubraniem. Miło.

- Po to oblaliście mnie szczynami, żebym teraz ubierała się w nowe ubrania? Przemyślane. - pokiwałam głową z udawanym uznaniem.

- Przestań szczekać. - przewróciłam oczami i skrzyżowałam ręce na piersi. Robiłam dobrą minę do złej gry.Kryłam się ze swoim strachem przed śmiercią. Nie liczyłam na spektakularną akcję ratowniczą.

Wstawili mi do celi wiadro, tym razem z czystą wodą i odeszli. Zostałam sama w lochach z dwójką młodych strażników.Nie bali się obstawić mnie tymi dziećmi? Ano, nie bali się. Moja cela była zamknięta na kilka kłódek i ciasno owiniętym wokół prętów łańcuchem. Chyba się zarumienię. Ktoś kiedyś za bardzo zwymyślał opowiadając o mnie historię. Oparłam się bokiem o kamienną ścianę, od niechcenia przejechałam po niej palcem zbierając warstwę kurzu i brudu. Dwójka młodzików rozmawiała między sobą przyciszonym głosem, rzucając mi ukradkowe spojrzenia.

- Oj no, wyrzućcie to z siebie.

- Jesteś głodna? - odebrałam to za nieudaną zaczepkę.

- Się głupio pytasz. - dziewczyna przełknęła głośno ślinę i podeszła w moim kierunku. Z worka, który trzymała wyciągnęła kromkę chleba.

- Chcecie mnie otruć? - uniosłam brew i kącik ust.

- Nie! - odpowiedziała przestraszona i wgryzła się w chleb, demonstrując brak trucizny. Matko, żartowałam.

Milczałam gdy podała mi przez kraty, bardzo ostrożnie,dwa jabłka i resztę zagryzionej kromki. Jej twarz wydawała mi się znajoma, ale za cholerę nie mogłam sobie przypomnieć skąd ją znam. Na jej buzi wymalowana była ekscytacja, ale też stres.

Dłonie dziewczyny pokryte były bliznami i siniakami.Szkolenia w Gildii to nie były żarty. Chłopak miał porządnie podbite oko. Ale obaj wydawali się szczęśliwi. No, może trochę wystraszeni.

-Dziękuję. - nie jestem chamem, jakieś tam maniery posiadam.

Byłam zdziwiona, że pozwolono mi się przebrać. Może przychodził mnie odwiedzić ktoś bardzo ważny i nie wypadało przed nim śmierdzieć i wywoływać łzy z jego oczu?

Golden SnakesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz