Rozdział 9

12.8K 540 885
                                    


NICOLE

Przysłuchiwałam się hałasom, które od kilku minut rozchodziły się po domu. Zmęczona przymknęłam powieki, bo znajome uniesione głosy rozwiały moją nikle trącą się nadzieję, że to był tylko złodziej. Rzeczywistość była gorsza bo oznaczała, że rodzice wrócili z wyjazdu. Pośpiesznie zgarnęłam podręczniki z biurka i wyszłam z pokoju, zbiegając po schodach. Tata rozmawiał przez telefon i przechadzał się w tę i z powrotem, nerwowo gestykulując rękoma. Chciałam zwrócić mu uwagę, że jego rozmówca i tak nie widział jego zbulwersowania, ale mężczyzna nawet nie zauważył mojej obecności. Chciałam przemknąć niezauważona do frontowych drzwi, a potem czym prędzej dotrzeć jakoś do szkoły. Brak samochodu utrudniał mi życie przez ostatnie dwa dni, jednak poranna wiadomość od Nathaniela sprawiła, że ten dzień nie był już taki beznadziejny. Nie wiedziałam tylko dlaczego mi pomógł, ale nie zamierzałam zawracać sobie tym głowy. Wystarczało, że musiałam później do niego zadzwonić i podziękować za pomoc.

— Nicole — zawołała kobieta za moimi plecami. — Ty jeszcze nie w szkole?

— Lekcje zaczynam za trzydzieści minut.

Wysiliłam się na sztuczny uśmiech, tłamsząc wewnętrzna potrzebę wykrzyczenia im prosto w twarz prawdy, która rozdzierała mnie od środka. Kiedy byłam młodsza, bardzo ich kochałam i robiłam wszystko, by zasłużyć sobie na ich miłość. Dopiero po czasie zrozumiałam, że choćbym robiła wszystko, czego ode mnie oczekiwali to i tak będzie za mało. I tak, jak dziecko wyrasta z bajek o Mikołaju i potworach pod łóżkiem, tak samo przestałam się łudzić i wierzyć, że ludzie jak oni, mogą kogoś pokochać. Przestałam wierzyć w potwory pod łóżkiem, bo zrozumiałam, że prawdziwymi potworami byli ludzie, którzy mnie wychowali.

— Pamiętaj, że w czwartek mamy gości i masz być w domu — oznajmiła protekcjonalnym tonem. — I prosiłam, żebyś nie zostawiała swoich rzeczy w salonie — dodała, gdy miałam odchodzić i wyciągnęła w moim kierunku zeszyt od chemii.

Zacisnęłam zęby i powstrzymałam chęć rzucenia w nią tym zeszytem, zabierając go z jej dłoni.

— Przepraszam, muszę już iść.

Miałam ochotę wyładować swoje emocje i złość, byłam wściekła i rozżalona. Nie rozumiałam, jak mogła być taką zimną suką dla własnego dziecka. Nigdy nie pytała co u mnie słychać, nie zastanawiała się pewnie nawet co czułam i czy nie zmagałam się z problemami, które mnie przerastały. Byłam tylko osiemnastolatką, która nadal potrzebowała matki i jej miłości, ale każde kolejne nasze spotkanie pozbywało mnie nadziei, że kiedyś coś się zmieni. Zdenerwowana wsiadłam auta i odjechałam spod dom, przyduszając mocniej gaz. Zerknęłam na liczniki, orientując się, że dawno przekroczyłam dozwoloną prędkość, ale nie chciałam zwalniać. Potrzebowałam zatracić się w uczuciu, jakie towarzyszyło mi gdy zbliżałam się do granicy życia i śmierci.

Zaparkowałam i wysiadłam z auta, zerkając od niechcenia na otaczających mnie uczniów, którzy za kilka miesięcy mieli stać się jedynie wspomnieniem. Chciałam zmiany i potrzebowałam jej, bo czułam, że powoli kończył mi się tlen w bańce, którą nazywałam życiem. Weszłam do budynku, kierując się na szkolny dziedziniec z nadzieją, że spotkam tam Lily i Chrisa. Niestety moje plany zostały pokrzyżowane.

— Uważaj, jak chodzisz!

Spojrzałam na Piper i zmierzyłam ją znudzonym wzrokiem, zerkając od niechcenia na jej przyjaciółki, które stały dumnie u jej boku, jakby była przyszłym prezydentem Stanów Zjednoczonych. Boże, uchowaj.

— Rozumiem, że możesz mieć problem z fizyką, ale ciało, które jest w miejscu nie napiera na ciało, które jest w ruchu. To działa zazwyczaj w drugą stronę, zatem powiem powoli, żebyś na pewno zrozumiała — odchrząknęłam i nieznacznie zbliżyłam się do blondynki. — To ty na mnie wpadłaś.

HEART ON FIRE | W SPRZEDAŻYWhere stories live. Discover now