Rozdział 11

11.7K 528 806
                                    


NATHANIEL

Nienawiść jest tak silna, jak ból nam zadany.

W wyjątkowych sytuacjach nie chodziło o ból, którego sami doświadczyliśmy, a bliskie nam osoby, których w moim przypadku nie było zbyt wiele. Kiedyś byli to rodzice, młodsza siostra, dziewczyna i przyjaciele, to właśnie ta ostatnia grupa stała się później moją rodziną. Poza nimi nie miałem już nikogo. Matka wyjechała, ojciec umarł, a Amy musiała rozpocząć życie na nowo w innym, lepszym dla niej miejscu.

Pamiętałem lata, kiedy moja rodzina była szczęśliwa i zwyczajna, oraz to kiedy wszystko w co wierzyłem, zaczęło się sypać jak domek z kart. Prawda o otaczającym nas świecie okazała się być inna, a to co widziałem, było tylko złudzeniem. Ona była jak potwór skrywający się w mroku. Zaczęła wydzierać się z niego na światło dzienne, a gdy ukazała się w całej okazałości, było już za późno, żeby zamieść ją pod dywan. W pewnym sensie Nicole była w podobnej sytuacji, bo żyła w nieświadomości i bańce, którą stworzyła. Ona i Alex żyli w kłamstwie, a ja zwyczajnie nie mogłem ich z niego wyciągnąć bo nie taki był plan. Wiedziałem, że po wszystkim mogą mnie znienawidzić i stracę w ten sposób przyjaciela, ale nie mogłem się już wycofać.

Realizacji planu nie ułatwiały ostatnie tygodnie. Zadania jakie zlecał nam Costello, coraz częściej się komplikowały a moja znajomość z White stawała się bardziej zagmatwana. Musiałem skupić się na interesach i utrzymaniu pozycji, jaką zyskałem dzięki pracy dla Franka i nic nie mogło rozproszyć mojej uwagi od wyznaczonego celu, bo tylko zemsta miała znaczenie. A jednak nieprzewidywalne zachowanie Nicole, coraz częściej wpływało na decyzje jakie podejmowałem i miałem wrażenie, że nie świadomie odwlekałem to, co musiało się wydarzyć.

Spojrzałem na ekran dzwoniącego urządzenia, ciężko wzdychając gdy dostrzegłem imię Harrison. Odrzuciłem połączenie, bo Molly to była Molly. Ją nie obchodziło co nas tak naprawdę łączyło i cokolwiek faktycznie takiego było. Interesował ja seks i dobra zabawa, która ubarwiała jej życie. Lubiła adrenalinę, a ja i moje nowe życie jej to zapewniało. W jakiś wypaczony sposób zależało mi na niej, ale doskonale wiedziałem, że nie było to szczere, bezinteresowne uczucie. Ostatnią dziewczyną, do której czułem coś prawdziwego była Sarah i choć ostatnie tygodnie naszego związku nie przypominały sielanki, to pamiętałem też te chwile, w których było naprawdę dobrze. I zrezygnowałem z tego wszystkiego, bo musiałem stać się nowym sobą, ale ostatecznie to inni ludzie mnie stworzyli. Ich kłamstwa, opowieści przypominające ogniskowe straszne historie, które z reguły nie leżały nawet obok prawdy.

— Wood, rusz dupę — krzyknął trener, a ja niechętnie wstałem z ławki i wskoczyłem z powrotem na ring.

— Stary — odkaszlnął Jones, krztusząc się orzeszkami, które pochłaniał od jakiś trzydziestu minut. — Niedługo masz walkę z zawodnikiem od Carlosa.

—— Dzięki za przypomnienie — zakpiłem, przeskakując przez skakankę.

— Tempo, bo moja babcia rusza się szybciej, a już nie żyje — skomentował mężczyzna, klaszcząc w dłonie.

Przyśpieszyłem tempo skakania i skupiłem się na równym oddechu. Niektórym mogło wydać się to bezsensowne, ale prawidłowe oddychanie było istotne w czasie walki, bo powinno być ono synchronizowane z wyprowadzanymi ciosami.

— Nie powinieneś się rozpraszać i tylko o to chodzi. — Will wzruszył ramionami, wpychając do buzi pełną garść słonej przekąski.

— Jak nie mam się rozpraszać, to nie wpieprzaj przy mnie żarcia. — Stanąłem i odrzuciłem skakankę w bok, ignorując niepochlebne komentarze trenera. — Za chwile będziesz okrągły, jak te orzeszki — zakpiłem.

HEART ON FIRE | W SPRZEDAŻYWhere stories live. Discover now