Londyńskie uliczki

44 4 1
                                    


***

Rano wybrali się na przechadzkę ulicami Londynu. Sherlock kochał to miasto. Znał tu niemal każdą ulicę. Poznał prawie wszystkie skrzyżowania. W pamięci wciąż miał mapę Londynu, która wisiała w jego pokoju. Obmyślił najkrótszą trasę ich dzisiejszej podróży. Żeby przeżyć w tym mieście trzeba wiedzieć jak się po nim poruszać. Przynajmniej to było jego założenie. Uważał te informacje za niezwykle użyteczne i już wielokrotnie ta teoria się potwierdziła. Od najbardziej ruchliwej ulicy powoli zmierzali w stronę mniej uczęszczanych rejonów.

 Bystre oczy Sherlock'a natychmiast wychwyciły mężczyznę w średnim wieku siedzącego na chodniku. Opierał się plecami o ścianę jakiegoś budynku i próbował szczelniej okryć się przemoczonym kocem. W plastikowym kubku na dnie leżało zaledwie kilkanaście centów. Sherlock w momencie, gdy mijali mężczyznę, wyciągnął z kieszeni dwa funty. Pstryknął monetę tak, że obróciła się kilkanaście razy w powietrzu i wylądowała idealnie w plastikowym kubeczku bezdomnego.

Sherlock uśmiechnął się - trochę dlatego, że był dumny ze swojego cela, ale ten uśmiech posłał głównie do mężczyzny. Oczy bezdomnego rozjaśniły się choć na krótką chwilę.

- Dzięki Sherly - mężczyzna zdjął z głowy swój dziurawy kapelusz w geście uznania.

Odeszli zaledwie kawałek, a Severus już nie wytrzymał z zadaniem pytania cisnącego mu się na usta.

- Znają cię miejscowi bezdomni? Mam się bać?

- Ci ludzie są bardzo dobrze poinformowani - Sherlock zignorował sarkazm. - Poza tym ja mam pieniądze, a oni nie, to dlaczego niby miałbym się nie podzielić. Nigdy nie wiadomo kiedy przyda mi się ich pomoc. Może nie materialna, ale za to innego rodzaju. Ci ludzie żyją na ulicy. Widzą więcej, czują więcej i są świadkami różnych rzeczy, których ludzie zamknięci w swoich mieszkaniach nie mają prawa zobaczyć. Cieżko jest być obecnym w centrum wydarzeń w dzień i w nocy. Dlatego nie muszę być obecny, bo oni w przyszłości będą chcieli się odwdzięczyć jakimiś przydatnymi dla mnie informacjami.

Severus już więcej nie odezwał się na ten temat.

Oddychali orzeźwiającym powietrzem, lawirowali wśród jak zwykle zabieganego tłumu ludzi. Większość z nich zajęta była wyłącznie sobą. Rozmawiali przez telefon, albo mknęli przed siebie nikogo nie zauważając. Niektórzy już wracali z supermarketów obładowani świątecznymi zakupami, a z ich toreb wystawały rulony papieru do prezentów. Ubrani na ciemno, z rękoma zajętymi torbami i reklamówkami rzadko kiedy spoglądali chociażby w górę na architekturę i zabytki które ich otaczały.

- Dlaczego ludzie nie potrafią myśleć? Wystarczy czasem tylko użyć rozumu - żachnął się Sherlock uważnie obserwując tłum ludzi jaki na nich napierał. - Czy to tak wiele? Ja dajmy na to byłbym idealnym przestępcą, ale także detektywem. W tych dwóch zawodach myślenie i skrupulatne planowanie jest przecież niezbędne.

Severus nic na to nie odpowiedział. Szli jedną z najbardziej ruchliwych ulic. Wreszcie Sherlock skręcił w spokojniejszą uliczkę. Zmierzali nad Tamizę.

Gdy zauważył stojak z gazetami, ściągnął czasopismo, zrolował i włożył do kieszeni płaszcza.

 Obserwował mieszkańców Londynu. Wiecznie zabieganych. Nieustannie zajętych sobą.

- Severus ja już tak dłużej nie mogę - powiedział po chwili milczenia i kopnął z frustracją mały kamyszek. - Wszyscy dookoła są tacy głupi. Wariuję, gdy nie mogę zrobić użytku ze swojej inteligencji. Nudzę się. To wciąż nie daje mi spokoju. Jaki jest sens w byciu geniuszem skoro nie mogę tego dowieść... Ale już niedługo. Sami do mnie przyjdą, żeby prosić mnie o pomoc. Nieudolnie działająca policja... To jakieś nieporozumienie. Weźmy chociażby przestępców. Oni też nie potrafią myśleć. Istnieje coś takiego jak zbrodnia doskonała. Pewnie byłaby możliwa, gdyby przestępcy byli bardziej inteligentni. Póki co nikt nie stanowi dla mnie większego wyzwania. Wyobrażasz sobie sytuację, gdy wreszcie pojawiłby się ktoś, kto dorównywałby mi jeśli chodzi o intelekt... Taki mistrz zbrodni. Przestępca do którego ludzie się zgłaszają, żeby wykonał dla nich jakieś brudne zlecenie.

- Uważaj czego sobie życzysz - mruknął. Jakoś niezbyt komfortowo czuł się w tym temacie, dlatego postanowił szybko go zmienić. Nawet nadarzyła się ku temu okazja. Znaleźli się na jednej z najmniej uczęszczanych, bocznych uliczek. Tuż przed nimi mignęły białe włosy. - Dlaczego jak jesteśmy w Londynie zawsze się na nią natykamy? - spytał Severus.

- Nie mam pojęcia. Może to właśnie te kłopoty, które ciągle nas szukają i chcą, żebyśmy się w nie wpakowali.

Severus wzruszył ramionami.

- Wiesz co? - Sherlock coraz bardziej natarczywym wzrokiem obserwował obskurny bar na końcu ulicy. To właśnie tam zmierzała Emilly. - Myślę, że powinniśmy zobaczyć z kim się tam spotyka.

- Ja natomiast uważam, że to jej prywatna sprawa.

- Nie widziałeś jak się zachowywała gdy tędy szła? Jej postawa świadczyła o tym, że jest zdenerwowana, chociaż bardzo stara się to ukryć. Gdy już przechodziła przez drzwi tego baru zdradzała oznaki determinacji i niemałej odwagi. Myślę, że idzie tam na jakieś spotkanie. Raczej z jedną osobą. Za to bardzo wpływową. Taką, która rzeczywiście budzi w niej... strach? Nie! Respekt. Zanim weszła wykonała podświadomy gest. Obejrzała się za siebie. Nie w celu sprawdzenia potencjalnego zagrożenia. Jak większość ludzi patrzy, ale nie widzi. Gdyby rzeczywiście wykonała ten gest w celach obronnych, to by nas dostrzegła. Taki ruch w jej przypadku świadczył raczej o tym, że to co za chwile zrobi raczej nie jest godne pochwały i zupełnie jakby... wstydziła się, że ktoś ją tu zobaczy.

- Czasem za dużo mówisz. Chodź - ponaglił go Severus, którego ciekawość coraz bardziej pchała by przekonać się z kim spotyka się Emilly.

Sherlock potrząsnął gwałtownie głową. Jego oddech przyspieszył.

Przeszli przez ulicę. Nie chcieli wchodzić do tego lokalu, a jedynie zaobserwować sytuację jaka miała miejsce wewnątrz.

Przykucnęli przed dużym oknem. Stąd mieli doskonały widok na to, co działo się w środku pomieszczenia.

Sherlock Holmes w HogwarcieWhere stories live. Discover now