Zjednoczenie

39 2 5
                                    

***

Trzej mężczyźni siedzieli w obskurnym barze. Jeden z nich ubrany był w idealnie skrojony garnitur. Popijał czarną kawę. Obserwował pozostałych przenikliwym spojrzeniem. W lewej kieszeni miał drogi telefon - praktycznie jedyne jego narzędzie, które mogło zapewnić mu bezpieczeństwo w jego obecnej sytuacji. Miał się czego obawiać przebywając w takim towarzystwie, jednak był to człowiek nie znający strachu. Siedział spokojnie i czekał.

Drugi z nich miał ciemne włosy. Z głębokiej kieszeni jego płaszcza wystawała różdżka. On tym bardziej nie miał powodów do obaw, jednak obserwował dwójkę mężczyzn z równą dozą koncentracji uważnie obserwować każdy ich ruch.

Trzeci swoją postawią sprawiał jakby wrażenie jakby mu na niczym nie zależało. Ubrany był najdziwniej z pozostałych - na kolorowo, a na twarzy miał dużo makijażu. Ostentacyjnie położył rękę przy pasku. Przymocowany był do niego pistolet.

Łączył ich jeden cel i jednoczyły wspólne idee. Każdy z nich był w tej chwili bezpieczny, jednak żaden z nich nie ufał pozostałym. Wpatrywali się w siebie w milczeniu, po czym niezręczną ciszę przerwał trzeci mężczyzna.

- Jak długo jeszcze ten człowiek każde na siebie czekać - warknął. - Nie po to ściągnęliście mnie z Nowego Yorku, żebym teraz musiał czekać na jakiegoś ważniaka, który spóźnia się na umówione spotkanie.

- Będziesz czekał tyle ile będzie to wymagane - syknął mężczyzna z różdżką w w kieszeni. - Poza tym o ile dobrze pamiętam, to ty Arturze wyraziłeś chęć wzięcia udziału w tym planie.

- Obym tego nie pożałował.

- Moi drodzy - powiedział mężczyzna w garniturze popijając kawę. - Zanim się tu wszyscy pozabijamy... a zapewniam, że w tak doborowym towarzystwie to tylko kwestia dosłownie kilku niewłaściwych słów, czy nawet krzywych spojrzeń, pamiętajmy po co tu jesteśmy. Każdy z nas bez wyjątku jest indywidualistą. Pracujemy sami, wykorzystujemy innych ludzi do swoich celów i nie potrzebujemy nikogo, żeby wywołać chaos, zniszczenie i panikę. Zatem póki nie zjawią się wszyscy, ty Arturze będziesz czekał, a Riddle powstrzyma się od komentarzy. Przynajmniej do czasu, aż wszyscy się nie pojawią.

- Nie będzie mi rozkazywać jakiś londyński biznesmen.

- Nie jestem biznesmenem, tylko przestępcą-konsultantem. Mogłeś bardziej się przygotować, przed tym spotkaniem. Ja poczyniłem stosowne przygotowania i dowiedziałem się o tobie bardzo dużo. Na przykład to, że mamy ze sobą trochę wspólnego. Obydwoje nie cierpimy się nudzić, prawda?

Mężczyzna powoli przytaknął i dziwne się uśmiechnął. Wyglądało to upiornie, w połączeniu z jego makijażem.

Powstrzymali się od dalszych komentarzy. Chwilę później do pokoju weszła kobieta. Miała ciemne, lekko kręcone włosy i ubrana była na czarno. Już gdy weszła jej oczy skierowane były w kierunku jednego mężczyzny. Wpatrywała się w Toma z uwielbieniem. Na jej lewej ręce od razu rzucał się w oczy tatuaż śmierciożerców.

- Bellatriks, jak dobrze, że jesteś. Spokojnie, panowie, ona jest ode mnie - dodał, gdy zauważył poruszenie i to jak Artur sięgnął po broń.

Kobieta zaśmiała się dziwnie i usiadła obok Czarnego Pana.

- Gdybym wiedział, że ściągamy swoich popleczników przyprowadziłbym na to spotkanie całą japońską mafię - warknął Jim.

- Lepiej nie żartuj Jim, bo bardzo źle ci to wychodzi - prychnął Artur.

Moriarty przewrócił oczami i wziął duży łyk kawy.

- Wciąż nie wiem dlaczego zwracamy się do siebie po imieniu. Wszyscy mamy przecież swoje ksywki i to całkiem niezłe. Tak jest bezpieczniej - dodał. Nie podobało mu się, że obydwaj mężczyźni aż tyle wiedzą na jego temat. Moriarty odchrząknął. - No może prawie wszyscy.

Sherlock Holmes w HogwarcieOù les histoires vivent. Découvrez maintenant