Prolog

114 7 6
                                    

Wszystko zaczęło się 14 lutego 2013

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Wszystko zaczęło się 14 lutego 2013. Dzień Walentynek, a raczej śmierci części mojego serca i rozumu. W naszej szkole na korytarzach porozwieszane były czerwone serca, a na tablicach przyczepione były miłosne cytaty z książek, czy piosenek. Całość nadawało piękny charakter, niczym jak w bajkach czy komediach romantycznych. Mocno trzymając zawieszony na ramieniu granatowy plecak zmierzałam szybkim krokiem w stronę biblioteki szkolnej. Patrząc z przestrzeni czasu, nauki tam raczej nie znaleźliście. A jak już to wychowanie to życia w rodzinie, w skrócie - seksu. Każda znana para szkoły przychodziła tam w trakcie zajęć lub po, za ostatnią szafkę z książkami, aby lekko się zabawić. Cóż, w tamtych latach niestety nie zaznałam smaku tej rozkoszy. Najchudszą osobą niestety nie byłam. Ważyłam prawie sto kilo i jedyną osobą, która chciała chodź trochę się ze mną zadawać była Brooke. Wredna suka, która nie ma prawa w moim świecie się już nazywać moją przyjaciółką. Dla zainteresowanych co się stało. Przyjaźniła się ze mną tylko i wyłącznie aby się pośmiać. Do tego była dziewczyną Bradley'a Will Simpson'a, czyli miłości mojego życia. A raczej jak już ... szkolnego. Odkąd zobaczyłam go w drzwiach klasy numer 130 moje serce zabiło w inny sposób. Od tej pory wierzyłam, że jest tym jedynym. Nikt nie podejrzewał mojego zainteresowania nim, byłam raczej niewidzialna dla ludzi. Nawet sama Brooke nie podejrzewała tego. Chodziłam wraz z nią na każdy jego mecz, tłumacząc się iż nie chciałam jej zostawiać samej. Wiedząc oczywiście o tym, że cała zgraja czyhających na Bradley'a dziewczyn siedziała na trybunach robiąc to samo co ja. Dyskretnie go oglądając. Był jak bóg dla mnie. Jakby przy tworzeniu go ktoś lekko się pomylił i dosypał trochę więcej doskonałości do worka. Czasami siedząc z blondynką przy stole na stołówce mogłam siedzieć niedaleko niego. Mogłam go widzieć z tak bliska jak nigdy. Oczywiście nie było to tak często. Moje przerwy obiadowe spędzałam raczej na zewnątrz jedząc pod drzewem. Wiedziałam o reputacji mojej "przyjaciółki" i nie chciałam jej ją psuć. Mimo, że w głębi duszy bardzo chciałam z nimi siedzieć. Chociaż bardziej to umierałam, aby z nimi usiąść. Mogłam dostrzec z tej odległości rzeczy, których normalnie nie mogłam. Jak jego włosy spadały co jakiś czas na oczy, więc musiał je poprawiać. Bliznę na szyi od wypadku na desce wraz obok malinek zrobionych ostatniej nocy przez Brooke. Miałam go dosłownie na wyciągnięcie ręki. Jednak i tak nie mogłam go zdobyć. Tak jak prawie cała żeńska część szkoły. Brad był inny, a przynajmniej tak mi się wydawało. Był zawsze uśmiechnięty, miły ( dla swoich przyjaciół ), zabawny, no i romantyczny. Jego dziewczyna kiedy tylko mogła mówiła jak to ostatniej nocy kupił jej kwiaty, jak to zabrał ją na przejażdżkę swoim samochodem, czy zabrał do restauracji. Tak bardzo jej zazdrościłam w głębi duszy. Chciałam być na jej miejscu. Mieć taką szansę chociaż na chwilę. Więc postawiłam na jedną kartę. I to w sumie dosłownie. Był to nasz ostatni rok w szkole. Moja ostatnia szansa. Podobał mi się od czterech lat. Na sam koniec musiałam spróbować. Dlatego z czerwoną, ozdobioną w brokat i wyznaniem mojej miłości do niego kartką zmierzałam pod drzwi biblioteki. Tak jak co roku rada uczniów wystawiała wielkie pudło obok drzwi do biblioteki na walentynki. Każdy anonimowo lub nie mógł wrzucić dla każdego walentynkę, gdzie później ktoś chodził po szkole i je rozdawała. Oczywiście nigdy niestety nie załapałam się na żadną z nich, ale to była moja szansa. Musiałam zrobić krok w jego stronę. Na sam koniec. Wyjęłam z głębi plecaka czerwone serce i z chwilą zawahania spojrzałam na nią. To był ten moment, gdzie powinnam była uciec. Rzucić to w cholerę i nigdy nie myśleć o tym ponownie. Ale wzięłam głęboki wdech i wrzuciłam walentynkę z imieniem Bradley'a do różowego pudełka. Niestety nasza szkoła jest jak FBI albo inny James Bond. Wszędzie są szpiedzy. Więc oczywiście widząc mnie z czerwonym sercem obok kartonu z walentynkami wiadomość dotarła do elity szkoły w ekspresowym tempie. Nigdy nie sądziłam, że lekcja matematyki może mnie tak złamać. Do drzwi zapukały trzy dziewczyny, które były w radzie uczniowskiej z wielkim pudłem w rękach. Po kolei zaczęły chodzić po ławkach rozdając poszczególnym osobom kartki. Moją jak zwykle ominęły, jednak mało mnie to obchodziło. Serce biło mi jak nigdy dotąd, a ze stresu zalał mnie zimny pot. Odwróciłam głowę do tyłu gdzie w ostatniej ławce siedział on. Z uśmieszkiem na ustach spoglądał po każdej dziewczynie. W końcu przyszła jego kolej, a dziewczyny wysypały z kartonu ponad trzydzieści kartek. Z rozbawieniem spojrzał na to wszystko zyskując kuksańca w bok od swojego przyjaciela - Gilbert'a, który tak samo z rozbawieniem patrzył na całą sytuację. Ze stresu zagryzłam wargę i zaczęłam się bawić rękawem zielonego swetra oczekując jakiegokolwiek ruchu z jego strony wobec mojej kartki. W pewnym momencie jedna z dziewczyn pochyliła się nad nim pokazując mu przy tym sporą część biustu, chwyciła moją kartkę w rękę i zaszeptała mu coś do ucha patrząc przy tym centralnie na mnie. Po chwili spojrzał w moją stronę i zmarszczył brwi. Wiedziałam, że to był mój koniec. Nie przez to, że na mnie spojrzał, a moje ciało nagle jakby się rozpłynęło. Nie, umarłam, bo byłam tak głupia wierząc, że ten wzrok dał mi nadzieję o odwzajemnionych uczuciach. Po sekundzie zaczął się głośno śmiać, wraz z jego przyjacielem oraz dziewczyną, która dalej była pochylona nad biurkiem. Momentalnie moje serce się zapadło. Cała ekscytacja wpadła w otchłań ciemności, z której nie ma wyjścia. W mojej głowie odbijał się tylko jego śmiech pogardy. W oczach zaczęły pojawiać się pierwsze łzy, więc nie chcąc aby ich ujrzał odwróciłam się szybko przodem do tablicy starając się przy tym uspokoić. Nie mogłam. Była to moja cholerna czteroletnia miłość, nie mogłam przecież od tak wyrzucić jej z głowy. Otoczenie zaczęło się rozlewać, a po różowych policzkach zaczęły spływać pierwsze słone łzy. Nie wiedząc nawet w mojej klatce piersiowej poczułam uścisk. Jestem prawie pewna, że było to moje złamane serce. To było jak uderzenie tirem, rozgniecenie mojego serca butem o betonową posadzkę. Czułam się jak śmieć. Nawet przez te cztery lata słysząc głosy za moimi plecami mówiące o mojej wadze nie były tak bolące jak to co ujrzałam. Chciałam aby to był koniec. Jednak to tym mogłam tylko i wyłącznie pomarzyć. Dzwonek oznajmił koniec lekcji, a ja niczym torpeda zaczęłam pakować, wszystkie moje rzeczy. Chciałam tylko stąd wyjść nie patrząc na nikogo.

- Judith, prawda? - Usłyszałam tak dobrze mi znany głos za sobą. Nie chcąc się obracać i pokazywać moich czerwonych od płaczu oczu. Stałam w tym samym miejscu próbując go ignorować. - Dostałem twoją walentynkę. - Nastąpiła pauza. Sama wolniej zaczęłam się pakować. Zastanawiałam się, w jaką stronę to pójdzie. Miałam nawet nadzieję, że stanie się tak jak w filmach. Okaże się, że tak samo jak ja coś do mnie czuł. Jednak mała przestroga. Filmy to tylko filmy. Gówna bez żadnego odzwierciedlenia życiowego. Nie mają nic wspólnego z życiem realnym. Jeśli sądziliście, że wyskoczą właśnie teraz białe gołębie i zobaczycie nas w kościele mówiących sławne "tak" to grubo się myliliście. - Słuchaj, jakbyś mogła się na moment odwrócić? Nie chcę rozmawiać z twoimi plecami. - Na jego słowa odwróciłam się w jego stronę zawijając brązowe włosy za ucho. Czekoladowe loki były lekko rozczochrane i ułożone na lewą stronę, szara koszula w wzorki była rozpięta u góry o jakieś cztery guziki przez co pokazywała kawałek jego klaty. Czarne dżinsy opinały jego nogi, a lekko zniszczone conversy zdobiły jego nogi. Pomiędzy placami, na których znajdowały się pierścienie i sygnety było czerwone serce - moja kartka. Nie wiedząc nawet o tym wstrzymałam oddech. Nie widząc z mojej strony żadnej reakcji z lekkim rozbawieniem na ustach zaczął mówić. - Chcę być uczciwy, więc oddaje ci kartkę z powrotem i odpowiadam na twoje wyznanie. Chociaż myślę, że już możesz się domyśleć co o tym sądzę. - W moich oczach po raz kolejny zaczęły pojawiać się łzy tego dnia. Nie zwracał nawet uwagi na to jak ranił mnie tym co mówił. - Naprawdę myślałaś, że mógłbym być z tobą? Znaczy, wiesz. Nie bądź zła, ale do najładniejszych nie należysz. - Te słowa trafiły mnie najbardziej. Do najładniejszych nie należysz? Dlatego dajesz kosza dziewczynie? Bo nie jest ładna, ani chuda jak inne? Myśląc, że śmiech, który wtedy usłyszałam, był tragedią to to była śmierć. W mojej głowie pojawiały się myśli, że faktycznie ma rację. Jestem obrzydliwa. Może powinnam się zabić? Naprawdę pomyślałam, że miał rację. Do żywych sprowadził mnie jego śmiech, który próbował zatuszować kaszlem. Nie powstrzymując już tego jak moja warga zaczęła drżeć, z powstrzymującego płaczu spojrzałam na niego szklanymi oczami. Dalej widziałam w nim idealnego chłopca, ale sama w sobie przestałam dostrzegać dobre rzeczy. Byłam niczym. - Naprawdę myślałaś. - Na ustach miał uśmieszek, który uważałam za cudny i lekko seksowny. Położył kartkę na ławce obok nas i spojrzał mi w oczy. - Słuchaj jeśli to ci poprawi humor, zachowam to w tajemnicy. Nie powiem nikomu o twoim poetyckim wyznaniu miłości, ale raczej nie licz, że ze sobą będziemy. - Wzruszył ramionami i chwycił plecak leżący przy ławce. Nie powstrzymywałam już swoich łez. Pozwalałam im spływać po moich policzkach jak rzeka. Nie wstydziłam się. Widząc mój brak odzewu kiwnął głową i zarzucił plecak na ramię. - No to chyba cześć. - Odwrócił się, omijając moją ławkę i wyszedł z klasy. Po tym już nawet nie chciałam hamować mojego płaczu. Usiadłam na krześle wycierając łzy z policzków drżącymi rękami. Jak już mówiłam, w ten dzień się załamałam. Część mnie została stracona. Słowa Bradley'a były niczym. Trzy przerwy później cała szkoła już o tym wiedziała, a ja zostałam postawiona na pośmiewisko do końca roku szkolnego. W ramach bonusu Brook rozpowiedziała wszystkim o wibratorze mojej mamy pod moim łóżkiem ( co oczywiście nie było prawdą ). W skrócie miałam przesrane. Przez całe pięć miesięcy spędziłam w rozpaczy i nędzy zajadając się białą czekoladą i oglądając "Holiday". Dość depresyjny obraz. Jednak pokaże trochę jaśniejszą stronę tego wydarzenia. Zrozumiałam coś, a raczej zapragnęłam. Chciałam zemsty. Płakałam przez tak długi czas, chciałam, żeby on też tego posmakował. Chciałam aby jego serce zostało rozerwane na strzępy przez wilki. Chciałam, żeby poznał smak gorzkiego złamanego serca, którego ja dostałam w zamian. Chciałam widzieć w nim rozpacz. Więc wymyśliłam plan. I dałam sobie słowo, że nie spocznę póki go nie zrealizuje. Złamie mu serce tak jak on mi. Poczuje jak kilka słów odbierze mu chęć dalszego życia. On miał być wrakiem według mojego planu. I o to miałam walczyć.

<<>>

Po raz kolejny zaczynam nowe fanfiction. To mam wrażenie, że będzie trochę bardziej luźne. Chociaż patrząc po prologu słabo to widać. Poznajemy w nim Judith - główną bohaterkę oraz Bradley'a. Mam nadzieje, że prolog wam się podoba. Komentujcie, zawsze uwielbiam czytać wasze komentarze. Do zobaczenia w pierwszym rozdziale 😊

PS. Odnośnie Just My Type to nie jestem do końca z niego dumna i co do niego pewna. Prawdopodobnie zniknie na razie z wattpada i wróci po tym jak w końcu będę miała co do niego jakieś plany.

HeartbreakerWhere stories live. Discover now