12. Seks Rewolucje

167 9 7
                                    

Ciężko oddychałam. Minęła duża chwila zanim zdążyłam wstać o własnych siłach. Wszystko co mnie otaczało wyglądało na takie nadnaturalne. Miałam wrażenie, że miałam sen o creepypastach, a teraz jestem w ciemnym pokoju, swoim pokoju. Stałam tak, lecz moje oczy dostrzegały coraz to więcej szczegółów, a więc nadal jestem w tym psychiatryku, w którym nie powinnam być.

Przede mną stoi pudełku Laughing Jacka. W jednym chwilę przypomniałam sobie o Candy Cane i jej okropnej nienawiści względem mnie, za bycie. Po prostu bycie. Trochę zrobiła się z tego chora, Turecka telenowela.

Westchnęłam.

Powoli podniósłam pudełko. Przez myśl przeszła mi myśl, aby nim potrząsnąć, lecz nie byłabym w stanie tego zrobić Jackowi. Powoli pokręciłam korbką, bo przecież nie mam zam do tam więzić. Wtedy ów pudło się powoli odtworzyło w akompaniamemcie błagającej o pomstę do nieba muzyki oraz czarnego gęstego dymu. Zaczęłam kaszleć, a druga ręka odganiałam dym.

Klaun jednak nie wyszedł, ale za to wyleciała z pudełka jeszcze kartka, później się zamknęła.

"Wybacz! Lecz Twój przyjaciel ma albo duże kuku, albo jest wyczerpany ze swojej magii! Musi iść spaciu! Odtwórz pudełko za kilka godzin!"

Przeczytałam na żółtej kartkę, która miała już swojej lata. Nie mniej więcej tekst mnie zaciekawił. Tego nie wiedziałam, a jest to jednak poszlaka, jeśli chce wiedzieć co się z nim stało.

Przytuliłam pudełko do piersi i czułe pogłaskałam po jego wieszchu.

- Spokojnie, nie mam zamiaru Cie zostawić czy Cie więzić. Zaraz znajdę pomoc. - Wyszeptałam w nadziei, że mnie jakkolwiek słyszy, by go zapewnić, że jest w dobrych rękach i nie mam najmniejszego zamiaru go skrzywdzić.

Dość szybkim krokiem ruszyłam w poszukiwania jakiejkolwiek creepypasty.

~*~

Po około godzinie tułaczki zauważyłam Candy'ego, który najprawdopodobniej zamykał drzwi do sali. Na jego widok się znacznie ożywiłam. Biegłam w jego stronę krzycząc.

- Candy! Musisz mi pomóc! Jack jest... Jest... - Głośno oddychałam, gdy byłam już obok. On patrzył na mnie mocno zdezorientowany. Chciało mi się pić, czułam, iż krzyk który z siebie wydobyłam zdarł mi gardło.

- Czemu Ty...

- Jack mnie ochronił przed mordercą, który mnie zaatakował, ale w konsekwencji musiał wejść do pudełka! Proszę pomóż mu! - Mówiłam czując, że to ostatnie słowa, jakie mogę z siebie wydusić. Błazen zlustrował mnie wzrokiem. Przez chwilę po prostu patrzył na mnie nie wiedząc dokładnie co ma w tej chwili zrobić oraz powiedzieć. Złapał się za głowę.

- Rozumiem, chodź. - Wskazał ręka, aby iść za nim, a ja to posłusznie zrobiłam. Byłam zdziwiona, że nie wyrwał mi od razu pudełka z rąk, lub nie zakuł mnie kajdanami. Lecz myślę, iż w tej chwili nie było to dla niego priorytetem. - Oczywiste, że na tą chwilę nie mogę Cię odesłać do celi, bo widać mamy tu intruza. - Myślał na głos, a później odwrócił się do mnie. - Pamiętasz jak wyglądał? - Ja jedynie powoli pokiwałam głową na "nie". Oczywiście, że nie mogę posiedzieć, że to robota Cane. Nie sądzę, by mi uwierzył, a wręcz to pogorszyło by moją sytuację. - Kurwa... - Wymamrotał. Później dotarliśmy do drzwi, a ja po przekroczeniu progu zostałam w nim zamknięta. - To pokój Jacka! Idź się umyj i popilnuj go dopóki nie wróci. Ufam Ci. Nie spierdol tego.

Potem głos ucichł. W pierwszej kolejności odłożyłam Jacka na jego łóżko. Nie do końca miałam pewnośc, kiedy będzie dobry moment, by do wyciągnąć. Dlatego będę co godzinę kręcić, by nie dopuści do momentu, w którym siedziałby tam chociażby minute dłużej.

Sprawiedliwość w Kaftanie BezpieczeństwaWhere stories live. Discover now