Początek koszmaru

47K 876 107
                                    

Zamykam oczy widzę tamten nieszczęsny dzień. Siedzę na miejscu kierowcy, ciasno zaciskając palce na kierownicy, a krople deszczu odbijają się od szyby. Obok siedzi mama. Dopiero co dostałam prawko i byłam tak szczęśliwa, że uprosiłam ojczyma, by dał mi prowadzić. Oczywiście nie od razu się zgodził, ale ja byłam bardzo przekonująca, więc w końcu dał mi kluczyki. Jechałyśmy na otwarcie kolejnego ekskluzywnego warsztatu pod znanym szyldem sieci The Car Service, mojego ojczyma Boba. W ostatniej chwili dostał ważny telefon, przez co nie mógł z nami jechać, ale miał dołączyć do nas na otwarciu. Byłam taka podekscytowana. Na krótką chwilę spojrzałam na rozpromienioną twarz mojej mamy, gdy nagle poczułyśmy silne uderzenie w tył samochodu. Nacisnęłam gwałtownie hamulec, ale padający deszcz nie ułatwił mi hamowania. Z impetem uderzyłam w samochód jadący przed nami. Wypadłyśmy z drogi, wprost do rzeki. 

Potem pamiętam tylko przebłyski: lodowata woda wlewająca się do samochodu. Mama próbująca otworzyć zaklinowane drzwi. Widziałam strach w jej oczach. To jak z każdą sekundą stan wody w maszynie się powiększał. Jej uspakajające słowa, powtarzające jak mantrę: Kocham cię, będzie dobrze... Jej ciepłe ramiona obejmujące mnie ciasno. 

I tu wspomnienia się kończą, pozostawiając po sobie wielką, czarną dziurę.

Dziurę, która powiększa się z każdą minutą, każdą godziną i z każdym dniem.

 Każdego ranka, gdy otwieram oczy chcę wierzyć, że to był tylko sen. Koszmar, który nigdy się nie wydarzył. Lecz taka jest prawda, że on ciągle trwa, a ja nie mam możliwości się z niego obudzić. Chwila, w której cząstka mnie utonęła wraz z mamą, podąża za mną każdego dnia, a każdy ten dzień jest już tylko wegetacją.

—Julio, proszę to twój kieliszek. Znowu gdzieś odleciałaś. 

 Anastazja podaje mi szampana. Moja kochana przyjaciółka wygląda dziś pięknie; upięte w luźnego koka blond włosy, suknia mała czarna i te zabójczo wysokie czerwone szpilki, obsadzone maleńkimi kryształkami. 

— Przepraszam - Odbieram od dziewczyny kieliszek i przykładam go do ust, mamrocząc. -  Zamyśliłam się, wiesz jak te przyjęcia mnie nudzą. 

Spoglądam na nią i rzucam jej wymuszony uśmiech. Tak właśnie jest. Mam już dość tych przyjęć. Ojczym organizuje je bardzo często, gdy dobije targu ze swoimi wspólnikami. W sumie nie wiem tak naprawdę czego dotyczą, gdyż nigdy się w to nie zagłębiałam. Bob strzeże swych interesów, a mi dawkuje informacje, mówiąc tyle ile muszę wiedzieć. Wiem, że inwestuje i otwiera warsztaty samochodowe na całym świecie. Ma z tego niezłą kasę, a ludzie chodzą koło niego jak w zegarku. Czasem się zastanawiam, czy nie stoi za tym coś więcej. 

— Julio, kochanie, wiem. Dlatego jestem tu z tobą. Tak? Jeszcze kilka godzin i zwijamy się do klubu, a teraz nie przeżywaj tylko spójrz na tą blond cizię. - Kiwnęła w kierunku pary siedzącej na przeciwko nas. - Wcale się nie patyczkuje i ewidentnie wali konia kolesiowi pod stołem. - Zbliżyła się i bezpardonowo szepnęła do mojego ucha z głupawym uśmieszkiem. Otworzyłam szeroko oczy i nie mogąc się opanować, wybuchnąłem śmiechem, plując szampanem wprost na stół i swoją czerwoną koronkową sukienkę. Po prostu fanta-kurwa-stycznie. Połowa gości na sali spojrzało na mnie ze zdziwieniem. Oczywiście ojczym, stojący nieopodal, zgromił mnie swoim twardym wzrokiem i już wiedziałam, że będę miała problemy. Kiwnięciem głowy przeprosił dwóch mężczyzn, z którymi rozmawiał i podszedł do nas 

— Co was tak bawi? - Zapytał, patrząc tylko na mnie. Wiedziałam, że jego spokój to tylko przykrywka. Gniew ojczyma czaił się gdzieś głębiej. Był jak cisza przed burzą. - Julio widzę cię w moim biurze. Teraz.

— Tak, ojcze. — Odpowiedziałam pokornie.

Wstałam od stołu, przywołując na twarz swój aktorski uśmiech i przeprosiłam gości siedzących z nami.  Kontem oka dostrzegłam, że Anna rzuciła mi przepraszające spojrzenie. Wiem, że się martwiła.  
Gabinet Boba mieści się na drugim piętrze, w lewym skrzydle domu. Rzadko tam bywałam. Ta część była na ogół oblegana przez wspólników i pracowników ojczyma, a w podsumowaniu sztywniaków z pod ciemnej gwiazdy. Nie lubię się z nimi widywać. Bob otwiera drzwi i wpuszcza mnie przodem, następnie słyszę za sobą ciche trzaśnięcie, na co przez mój rdzeń przebiega niepokojący dreszcz. Nie pomaga przytłaczający skąpany w półmroku gabinet. Wszystko w nim jest w ciemnym drewnie; biurko, regał z książkami, ława. Pod ścianą stoi tapicerowana czarna kanapa. Biorę głęboki wdech, omiatając wszystko wzrokiem i odwracam się konfrontując z ojczymem. W momencie, gdy chcę się odezwać i przeprosić za swoje zachowanie, ten niespodziewanie wymierza mi siarczysty policzek.  

Fałszywa przysięgaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz