1.

9 1 0
                                    

Val wpatrywał się w horyzont, gdzie właśnie zachodziło słońce. Z pobliskiego lasu ptaki zerwały się do lotu. Na tle pomarańczowych promieni prezentowały się bardzo dostojnie. Tu, na swoim miejscu na dachu kapliczki na wzgórzu, miał świetny widok na okolicę. Przychodził tu zawsze, gdy miał dosyć reszty dzieciaków. Zdarzało się to tak często, że niektórzy sąsiedzi zaczęli nazywać go “ Wroną, co zwykle siada na tym samym dachu ”.

W zamyśleniu wsadził rękę do kieszeni ogrodniczek i wyjął stamtąd małą czarną figurkę. Wypolerowany kamień błyszczał w słońcu. Przedstawiała ona zagadkową, nieco przerażającą scenę. Val wiele razy zastanawiał się, co autor tego przedmiotu chciał pokazać. A mianowicie była to młoda kobieta, kuląca się pod ścianą. Jej odcięta głowa leżała obok butów. Na twarzy miała wyraz śmiertelnego przerażenia. Podstawka została podpisana “ Camilia, trzecia z lewo “.

Jak miewał w zwyczaju, gdy był sam, odezwał się do figurki:
-Pamiętasz Ricka? - westchnął. - Znowu rzucał kamieniami w Barkę, naszego psa. Nie mogłem na to pozwolić, rozumiesz? Nie mogłem. On jest potworem, ten Rick. Mimo, że jest ode mnie młodszy zachowuje się jakby wszystko było mu wolno. Dlatego mu przyłożyłem. Jeśli nikt mu nie da porządnie w kość, to zrobi się nie do zniesienia. 

Ptaki zatoczyły koło. 
-Gdy mieszka się w tak wielkim domu, jak ten cioteczki Diany, z taką liczbą dzieci, czasami trudno jest znieść hałas. Jest nas szesnastka. Dziewięć dziewczyn i siedmiu chłopaków. Chociaż Izabella jest tak mała, że nikt nie liczy jej jako całe dziecko. Może jako połówkę - uśmiechnął się, nieco pogardliwie do figurki. - Ostatnio obrzygała Rickowi koszulę, gdy trzymał ją na rękach. Nie mogę mieć do niej pretensji.

Zamilkł na chwilę, wspominając tamten piękny moment. 
-Jeszcze dwa lata. Dwa lata i uwolnię się stąd. Zwiedzę stolicę, i góry, i słone jeziora, zobaczę Wybrzeże, i będę polował na potwory. Od piaskowych pająków, po głazołape na skalistych turniach. To będzie życie. Bez noszenia wody i zabawiania maluchów ciotki.

Zapatrzył się w dal i pozwolił snuć się marzeniom. 

Bardzo możliwe, że przysnął. Gdy otworzył oczy było już ciemno, a komary kąsały mu nogi. Nocne powietrze było ciepłe. Z otaczającego kapliczkę lasu dochodziły szmery myszy buszujących w poszyciu i saren przedzierających się przez krzaki. Nietoperze trzepotały skrzydłami. Gwiazdy błyszczały na sklepieniu nieba. Księżyc przymknął oko do sierpu. 

 Obrócił się, by zejść, i nagle spostrzegł, że ktoś siedzi obok.
-Na bogów, Reelise. Tak, mnie przeraziłaś, że myślałem, że spadnę z dachu.

Dziewczyna uśmiechnęła się.
-Coś mi się nie wydaje. Bardzo trudno cię sprowadzić na ziemię. O czym marzyłeś tym razem? Ciastka? Dodatkowa godzina snu w poniedziałki?

-Nie. O wyjeździe. 

Reelise spoważniała. 
-Tak, podobno świat jest piękny - mruknęła bez przekonania, patrząc na Vala.

Ten jednak nie zauważył tego. Wpatrywał się w księżyc z zamyślonym wyrazem twarzy. 
- Ja chyba - kontynuowała w nadziei, że zwróci uwagę chłopaka. - Wolałabym zostać tu, w dolinie. Mieć gospodarstwo, dzieci i święty spokój. 

Val absolutnie jej nie słuchał. 

Przysunęła się nieco bliżej i położyła rękę na jego dłoni. Wzdrygnął się i zabrał rękę.
- Komar? - zapytał pocierając kończynę.

- Nie, ja… - Reelise poczerwieniała; dzięki bogom, że było ciemno i Val nic nie zauważył. - Ja tylko...

Nagle Val wyprostował się. Spojrzał za siebie i zakrył dziewczynie usta. Reelise spojrzała na niego z oburzeniem, ale on mrugnął dwa razy i pociągnął ją w dół. Leżeli płasko na dachu. Val położył palec na usta. Milczeli.
- Co się stało? - zapytała niemal bezgłośnie Reelise.

- Ktoś jest w kapliczce - odparł jeszcze ciszej. - W nocy. Z dala od wioski.

Bardzo starając się nie szurać, Val podpełzł do skraju dachu. Nie było słychać więcej podejrzanych odgłosów. Na wszelki wypadek wolał zachować ciszę. Dał znak Reelise.

Zsunęli się z dachu na beczkę, a potem na ziemię. Przekradli się do ścieżki. 

Val dla pewności zerknął do kapliczki. Drzwi były otwarte.

Chwilę później on i Reelise siedzieli przyciśnięci plecami do muru budowli. Chłopak starał się stłumić dyszenie. Spojrzał na towarzyszkę z przestrachem.

“ Jest w środku. Jest w środku. ”

“ Kto? ”

“ Nie wiem. Nigdy kogoś takiego nie widziałem. “

“ Uciekamy? “

“ Zobaczy nas. “

Siedzieli nie ważąc się choćby drgnąć. 

Po chwili Val Zebrał się na odwagę i wysunął lekko głowę. Reelise również zerknęła.

Na środku niewielkiej kapliczki siedział w kucki wysoki kształt, przypominający mężczyznę. Był ciasno owinięty pasami czarnej tkaniny. Na plecach miał wyrysowane koło. Jego kontury, tam gdzie nie padało na niego blade światło z okien, zlewały i rozmywały się w cieniu.

W ręce trzymał kawałek kredy i bazgrał nim coś na podłodze mrucząc cicho do siebie.

Val próbował dostrzec, co to jest. Reelise najwyraźniej też, bo w pewnym momencie sapnęła odrobinę głośniej.

Zabandażowany czarny osobnik odwrócił się błyskawicznie.

“ Widział nas.” Reelise była na skraju paniki.
- Chodu - szepnął Val.

Rzucili się pędem przez las. Potykali się o kamienie i wystające korzenie.  Biegli ścieżką tak długo, aż zobaczyli światła wioski. Nikt ich nie gonił. Dysząc ciężko przystanęli, dopiero pod płotem domu Reelise.
- Idź do domu i zasłoń firany - powiedział Val. - Na wszelki wypadek.

Dziewczyna nie mogła wykrztusić słowa. Pokiwała tylko głową i szybkim krokiem weszła na ganek.

Val poszedł dalej główną ulicą. Dom cioteczki Diany znajdował się na przeciwnym końcu wsi. W oknach mijanych domostw paliły się światła. Okolica wyglądała spokojnie i chłopak odetchnął z ulgą. Był już bardzo blisko. Skręcił w bitą uliczkę.

Przed nim stał mroczny mężczyzna z kapliczki.

SIERP KSIĘŻYCAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz