4.

4 1 0
                                    

Następnego dnia o świcie Val zabrał swoje rzeczy i wyszedł z domu ciotki Diany. Reszta dzieciaków ustawiła się na podwórzu tworząc szpaler do wyjścia. Czy chłopak tego chciał, czy też nie, czuł się, jakby go wyrzucono. Nikt nie zadawał pytań, choć wszyscy szeptali do siebie po cichu. Val był przekonany, że nawet gdyby któreś z nich zapytało ciotki o to, co miało miejsce wczoraj, nie powiedziałaby prawdy.

Dotarłszy do bramy obejrzał się na kamienny dom. Szesnaście lat życia spędził pod tym dachem, zabawiając dzieciarnię, albo samemu będąc zabawianym, aczkolwiek tamten czas w jego życiu był rozmazaną plamą. 

Odwrócił się szybko.

Przecież to było jego marzenie. 

Wydostać się. Zwiedzić świat. Przeżyć niesamowite przygody. 

Skrzywił się do swoich myśli. “ No, ale nie tak to sobie wyobrażał. “

Ciotka otworzyła przed nim bramę.
- Masz miesiąc - powiedziała cicho.

Miesiąc na dotarcie do stolicy i rozwikłanie zagadki. Miesiąc na nauczenie się jak przetrwać w wielkim niebezpiecznym świecie. Miesiąc do sierpu księżyca, gdy znów stanie się zwierzyną łowną.

Czuł na plecach wzrok reszty, aż do czasu, gdy krzaki po obu stronach drogi go zasłoniły. 

Przedzierał się przez tłum ludzi, którzy zgromadzili się na cotygodniowym targu. 

Wieśniacy z okolicy przyjeżdżali tu sprzedać swoje towary. Często był to ser, albo kiełbasa. Okazjonalnie jakiś jogurt, albo słodycze. Zdarzali się też kupcy z przyprawami z dalekich stron. 

Val wprawdzie miał pieniądze, ale jakieś przeczucie mówiło mu, że lepiej zostawić trochę gotówki do stolicy. Z resztą ciotka go wyrzuciła, ale nie na przysłowiowy bruk. W torbie miał kawałek chleba i trochę jabłek. 

Kontynuował przepychanie się, kątem podziwiając towary i przyglądając się ludziom. Kilkoro z nich kojarzył i odmachał im na powitanie. Zastanawiało go, czy przyjdzie mu jeszcze w życiu zobaczyć choćby jedną znajomą twarz.
- Cześć, Val - odezwał się znienacka głos za jego plecami.

- Reelise! - chłopak prawie podskoczył. - Czy ty zawsze musisz się pojawiać znikąd bez ostrzeżenia?

- Możliwe - odpowiedziała z uśmiechem. - Co robisz?

- Idę.

- Dokąd? - wskazała na torbę. - Gdzieś dalej? Po tym co zdarzyło się wczoraj? Ja nic nie powiedziałam swojej mamie, bo przykułaby mnie do łóżka.

Mama Reelise była kowalem. Niby to był typowo męski zawód, ale skutki pracy mamy Reelise zaliczały się do prawdziwych dzieł sztuki.
- Jakby to powiedzieć… Odchodzę.

- Co? - niezrozumiała dziewczyna.

- Odchodzę. Na… chyba na zawsze.

- Jak to? - zawołała oburzona. 

- Ciotka mnie wyrzuciła - westchnął i przyspieszył kroku. - Nie wiem, czy chcę o tym rozmawiać.

“ Ani czy ciotka by pozwoliła mi tobie zaufać”, dodał w myślach. Lubił Reelise, jednakże była nieco natarczywa i gadatliwa.
- Nie mogła cię wyrzucić! Przecież nawet nie jesteś jeszcze mężczyzną. Nie mówię, że nie umiesz o siebie zadbać - poczerwieniała na twarzy. - Ale… No nie jesteś też dorosły. W końcu po szlakach od wielu lat podobno krążą różne potwory. Przecież byliśmy tego świadkami wczoraj.

Szli w milczeniu. Val nie miał ochoty jej odpowiadać. Im mniej zdradzi tym lepiej. I bezpieczniej dla Reelise. Z resztą sam nie miał pojęcia co właściwie miało miejsce ostatniej nocy i jakie będzie miało konsekwencje. 
- Skoro odchodzisz, to może razem przejdziemy się po targu? - zapytała dziewczyna.

SIERP KSIĘŻYCAWhere stories live. Discover now