*IV* Sen?

913 76 83
                                    

Miał przymknięte powieki i uśmiechał się mimowolnie. Kąciki jego ust unosiły się drżąco , za każdym razem kiedy jej dłoń dotykała kojąco jego skóry czoła czy też włosów. Śpiewała piosenkę. Kołysankę z lat dzieciństwa Hanki i Tadka.

-Płynąć w kolorowym niebie
I odpocząć ciut od siebie
Żeby rano znowu chętnie wstać
We śnie wszystko jest ciekawsze
We śnie wierzysz, że na zawsze
Tak szczęśliwie i tak dobrze może być. - mruczała kobieta tak jakby sama miała zaraz popłynąć w wspomnianym niebie. Tadeusz czuł się jak małe dziecko tulone do snu przez mamusię. Na chwilę zapomniał, że jest już pełnoletnim chłopkiem, żołnierzem Armii Krajowej. Zapomniał, że trwa wojna. Zapomniał, o chorobie matki. Zapomniał o swoim domniemanie nieszczęśliwym zakochaniu. Teraz był po prostu małym Tadziem, na którego wołają Zośka bo z wyglądu przypomina dziewczynkę, a nie dlatego, że to jego konspiracyjny pseudonim. Czuł się błogo i beztrosko. Sam nawet wyśpiewywał niektóre słowa, które pamiętał z tamtych lat, chociaż ani nie potrafił ani nawet nie lubił śpiewać.
- We śnie mogą wszyscy wrócić

We śnie możesz się nie smucić

We śnie możesz jeszcze piękniej żyć. - ostanie słowo było niemal nieme, ale młody Zawadzki wiedział jak ono powinno brzmieć. Przeraził się jednak bo dłoń jego matki nie głaskała już czule jego głowy, a tylko spoczywała na niej bezwładnie. Uniósł się z leżącej pozycji i zaniepokojony zmierzył kobietę wzrokiem. Coś było nie tak. Przyległ łepetyną do matczynej klatki piersiowej. Nie usłyszał bicia serca. Odskoczył od łóżka, zapominając jak się oddycha. Nie widział co ma ze sobą zrobić. Czuł się jakby coś w nim pękło. Jakby kawałek jego duszy został zabity z szczególnym okrucieństwem.

-Mamo. - zawołał bezdźwięcznie. - Mamo! - powtórzył ale tym razem wydając z siebie głośny, rozpaczliwy jęk. Potem ukucnął przy rodzicelce chwytając jej zimną dłoń. Zanim do pokoju wparowali Hania i jego ojciec powtórzył jeszcze kilka razy słowo mama.

Całe to popołudnie i wieczór Zośka spędził leżąc w łóżku wpatrzony w biały sufit. Po prostu leżał nie mając siły wstać. Szok go blokował. Jakby miał poskuwane mięśnie grubym, metalowym łańcuchem. Nigdy wcześniej nie czuł się w ten sposób. Nigdy wcześniej nie zmarł nikt tak bardzo jemu bliski. Ale przecież trwała wojna, a na wojnie śmierć jest wszechobecna. Zaczął się zastanawiać czy to nie jest coś w rodzaju zwiastuna tego co wkrótce będzie. Tylko, że jego mamusi nie zabiła wojna tylko choroba. To wszysko nie miało sensu

- Przecież miała najlepszą opiekę. Gówno, nie opiekę! Nikt się nią nie interesował. Nikt oprócz mnie, a ja nic nie mogłem zrobić. A może mogłem tylko nie zrobiłem? Jak zawsze wszystko zniszczyłem. Na pewno mogłem jej pomóc. Jestem okropnym synem. - wyszlochał do pustego pokoju. Z jego oczu nie płynęły już łzy, a jedynie na policzkach zostały zaschnięte strumienie. W głowie rozbrzmiewały mu tylko słowa kołysanki. Cichy i słaby głos jego matuli, a potem grobowa cisza. Chwila, w której zorientował się, że ona nie oddycha. Nie żyje. Skulił się w głębek, obejmując rękoma swoje kolana. Kiedy był jeszcze małym dzieckiem to robił tak gdy się smucił. Wtedy było to dużo prostsze. No tak, miał dużo krótsze nogi i ogólnie był dużo mniejszy. Teraz wyrósł z niego wysoki mężczyzna o długich i chudych kończynach. Bardzo się przez te kilka lat pozmieniał. Kiedyś czuł się w tej pozycji bezpiecznie, ale teraz miał wrażenie, że to mu nie wystarcza. Chciał aby ktoś był blisko. Aby ktoś go przytulił. Ktoś taki jak Janek. Jak ważny musiał być dla Zośki Rudy, że nawet w tej chwili zajmował jego głowę? Wtedy jak na życzenie do izby wparował Bytnar. Zawadzki na początku nie wiedział, że to on gdyż leżał odwrócony plecami do drzwi. Przekręcił delikatnie głowę, ale wciąż nie mógł dostrzec swojego gościa.

Zanim zaśniemy na zawsze |Rośka|Zakończone Where stories live. Discover now