1

28 2 0
                                    

Wędrowanie ulicami Seula kiedy nie ma na ulicach żywej duszy jest dziwne. Szczególnie kiedy wędruje się nocą. Mam szczęście, że na razie nie jest ciemno. Zaczęłam się obawiać, że coś mnie napadnie, ale czy to by coś zmieniło? I tak nie mam już nikogo. Dosłownie. Zostałam sama i nie wiem czy kiedykolwiek znajdę kogoś żywego. Jakiegoś człowieka. Bardzo bym chciała, ale jak wszyscy wiemy, w życiu nie zawsze dostaje się to czego się pragnie.

Moi rodzice zginęli dokładnie rok temu. Nadal nie mogę się z tym pogodzić, bo kto by się pogodził. Dla mnie to jest nierealne. Każde wspomnienie o nich boli jakby ktoś wbijał mi setki sztyletów w klatkę piersiową, wyciągał je i powtarzał swoją czynność raz za razem.

Weszłam do jakiegoś budynku, który wyglądał w miarę dobrze, ale to tylko pozory.

Kiedy pandemia wirusa ANIM-20  przejęła świat dwa lata temu, ludzkość oszalała. Zaczęto zabijać siebie nawzajem ze strachu przed chorobą, która mutowała zmieniając ludzi w zwierzęta. Oczywiście w przenośni, ponieważ dalej wyglądali jak ludzie, ale ich zachowanie znacząco odbiegało od tego ludzkiego.

Biegali na czterech kończynach. Warczeli, szczekali, wyli. To było przerażające.

Wszystkich zarażonych, w teorii, bo w praktyce duża część z nich pouciekała, rząd przewiózł do Korei Północnej. Koreę Południową odcięto od świata stawiając ogromny na trzydzieści metrów mur. Jeszcze pół roku temu można było znaleźć jakichś ludzi, ale teraz? Znalezienie kogokolwiek graniczyło z cudem. Dlatego wędrowałam dzień i noc w poszukiwaniu żywej duszy.

Na razie idzie mi źle, nawet bardzo źle, ale się nie poddaje i nie poddam. Moi rodzice pewnie nie chcieliby żeby ich jedyne dziecko umarło. Musiałam być silna. Nawet jeśli nie dla siebie to dla nich. Mimo, że ich już nie było.

Nagle usłyszałam jakiś stukot. Podskoczyłam z przerażenia i pomyślałam, że może to jest jakiś zakażony, który się na mnie czaił od dłuższego czasu. Ale szybko zdałam sobie sprawę, że to tylko spadający sufit. Odetchnęłam z ulgą i poszłam w głąb budynku.

Przydałoby się zmienić miejsce mojego aktualnego noclegu, bo czym dłużej jestem w jednym miejscu tym bardziej narażona jestem na zdziczałych ludzi. Z jednym jeszcze bym sobie poradziła, ale jak wyskoczy na mnie cała gromada to wątpię czy dałabym im radę.

Każdy na początku epidemii się zastanawiał co było przyczyną ANIMA - 20, jedni mówili, że to pewnie jakieś skażone zwierzę ugryzło człowieka i dalej się już samo rozniosło, drudzy byli przekonani, że jakiś nieuważny naukowiec wypuścił wirusa na światło dzienne lub z premedytacją, aby zmniejszyć ilość ludzi. Ja sądziłam, że to było coś innego, coś znacznie gorszego niż wściekłe zwierzę czy obywatel, któremu się po prostu nudziło i wypuścił takie coś.

Postanowiłam opuścić to miejsce, gdyż jeśli bym tam została dłużej to kto wie, może by się na mnie cały sufit zawalił, albo co gorsza, cały budynek.

Miejsce, w którym byłam chwilę temu jednak nie nadaje się na noclegownie. Co tydzień zmieniałam lokum, w którym spałam.

Muszę szukać dalej, a już się ściemnia i nie wiem czy uda mi się znaleźć coś sensownego. Pozostaje jeszcze kwestia jedzenia i picia. Będę musiała skoczyć do sklepu i coś sobie wybrać.

Moje jedzenie opierało się głownie na puszkach z fasolą, groszkiem, kukurydzą, czasem trafił się jakiś batonik. W większości rzeczy te były przeterminowane, ale musiałam coś jeść żeby żyć. Nie mogłam narzekać. Pogodziłam się już z tym, że jestem sama i mogę liczyć tylko i wyłącznie na siebie, jednak brakowało mi obecności drugiego człowieka.

LIKE ANIMALS | taekookWhere stories live. Discover now