XXII

89 11 26
                                    

Jack:

- O mój Boże. - Prawie się potykam, gdy wpadamy do sypialni, a Eric przyciąga mnie do siebie, wbijając paznokcie w moje nagie plecy. Całuje mnie, gryząc lekko w wargę, gdy opadam na łóżko, a on opada na mnie, podpierając się na rękach. Patrzę w jego piękne, lśniące oczy. Nigdy nie przestanie mnie fascynować. Jest moim ucieleśnieniem ideału. Wyginam ciało w łuk, gdy przesuwa językiem po mojej szyi, wsuwając mi kolano pomiędzy nogi. Tak długo byłem z nim w domu, że aż boję się momentu w którym wróci do pracy, a ja zostanę sam. Wplatam rękę w jego włosy, żeby móc jeszcze raz wpić się w jego wargi.

- Kocham cię. - Dyszę w jego usta, gdy nerwowe dłonie Erica zsuwają mi z bioder spodnie. Ujmuję jego twarz w dłonie i obracam nas tak, że teraz to ja jestem na górze. Uśmiecham się i rozbieram go do końca. Jego skóra jest gładka i rozgrzana. Przesuwam obiema rękoma po napiętej, unoszącej się wraz z oddechem klatce piersiowej.

- Jesteś przepiękny, wiesz? - Szepcze, a ja pochylam się, by go pocałować, moje loki dotykają jego czoła. Za oknem świeci księżyc i dźwięczą jakieś owady. Nie musimy się nigdzie spieszyć. Seks jest czuły, leniwy i romantyczny.

Patrick:

- Nie masz w domu mrożonek? - Jęczę, zaglądając mu do zamrażarki. Dean kręci głową. Jest naprawdę wstawiony, wcześniej tego nawet nie zauważyłem. Albo dopiero alkohol dotarł do jego krwiobiegu.

- Nie. Mam lód w kostkach. - Staje za moimi plecami i chwyta się jedną ręką kuchennego blatu.

- Tylko pijesz, a nie jesz?

- Bardzo śmieszne! Idź do domu, dam sobie radę. Wyśpię się, wytrzeźwieję... Z ręką też sobie sam poradzę. Serio. - Zapewnia.

- Siadaj.

- Rozkazujesz mi? - Unosi jedną brew. Trzymam w palcach kostkę lodu, topi się pod wpływem ciepła ciała. Ujmuję jego dłoń i przesuwam lodem po zaczerwienionej skórze. Dean krzywi się nieznacznie.

- Trzeba było się nie bić. - Rzucam, a on zabija mnie wzrokiem. Gapi się na mnie z dołu, bo on siedzi, a ja stoję nad nim.

- Musisz mieć na tym jakiś opatrunek? - Pytam.

- Nie. Daj spokój. - Wzdycha. Milczymy obaj przez moment.

- Jesteś moim bohaterem, niech ci będzie. To było bezdennie głupie, ale odważne. Doceniam. - Uśmiecham się. Mam mokrą, zmarzniętą rękę. Nie umiem się od niego odsunąć. To jakieś dziwne przyciąganie.

- Chcesz coś zjeść? Piliśmy przez pół nocy. Przepraszam... Chujowo zaplanowałem tę randkę. - Mamrocze. Wywracam oczami.

- Nie. Było doskonale. - Mówię głośno i z powagą, po czym całuję go czule. Zamyka oczy i mruczy. Jest zmęczony i pijany, prawie odpływa.

- Idź spać, bo jutro będziesz jak zombie. - Mówię, a on jęczy niezadowolony.

- Nie, chodź do mnie. - Obejmuje mnie rękoma w pasie i próbuje do siebie przyciągnąć.

- Nie, skarbie. - Szepczę, jak do nieposłusznego dziecka i najpierw pomagając mu wstać, prowadzę go do jego sypialni, robiąc wszystko, by po drodze nie rozwalił tego drogiego akwarium.

- Zostań ze mną. - Prosi, gdy sadzam go na łóżku i próbuje nieudolnie rozpiąć mi pasek przy spodniach.

- Stop, stop, stop! Nie, kochanie. Nie. - Chwytam go za nadgarstki. Jest niesamowicie zmęczony, widzę to gołym okiem.

- Hej. - Stęka, przeciągając wszystkie głoski.

- Śpij i zadzwoń do mnie, jak się obudzisz. - Całuję kącik jego ust. Gaszę światło i wychodzę z jego sypialni. Czekam przez moment, sprawdzając czy nie wstaje i wychodzę z mieszkania, zatrzaskując drzwi.

PS Nie oglądaj sięWhere stories live. Discover now