27

12 2 18
                                    

- Mam jeszcze jedno pytanie... - gdy udało mi się załatwić u pani w sekretariacie miejsce na zaawansowanym kursie z finansów, musiałam przejść do tego, co bardziej zaprzątało moje myśli – Tak właściwie to dwa... - przejechałam dłonią po włosach, chcąc zahaczyć niesforne końcówki za ucho.

- Jakie? – sekretarka uśmiechnęła się życzliwie.

- Przyjaciółka prosiła, żebym spytała pani czy są jeszcze wolne miejsca na wolontariat w schronisku dla psów. – wyprostowałam plecy, lekko odwzajemniając uśmiech.

- Poczekaj chwilę. – wyciągnęła z szafki czerwony segregator i zaczęła wertować jego strony. Dłuższą chwilę zajęło jej szukanie odpowiednich papierów, więc utopiłam swój wzrok w widoku za oknem. Jest listopad, a na drzewach są już tylko pojedyncze liście, jednak o dziwo jeszcze nie jest jakoś wybitnie zimno. Przyjemna pora na spacer po parku z drugą połówką, trzymając się za ręce... i wpychając się nawzajem w pozostałe na ziemi kupki liści, śmiejąc się jak niemożliwi pomyleńcy...

- Schronisko dla psów? - powtórzyła, patrząc na mnie uważnie, co wyrwało mnie z objęć melancholijnych myśli.

- Proszę? Tak, schronisko. – przybliżyłam się w jej stronę.

- Są jeszcze dwa wolne miejsca. – podała mi jakąś zadrukowaną kartkę – Przekaż to przyjaciółce, niech to wypełni i zaniesie do schroniska.

- Dobrze, dziękuję. – schowałam papiery dla Mel do teczki – A mogłaby pani jeszcze sprawdzić, czy jest jeszcze wolne miejsce na wolontariat w domu dziecka? – spytałam, patrząc na nią nieśmiało, z przyzwyczajenia chcąc odgarnąć opadające z kucyka włosy na bok, jednak tych włosów tam nie było. Nadal trudno mi się przyzwyczaić do nowej fryzury; nawet opuszczenie głowy by móc zapisać coś w zeszycie wiąże się z opadającymi na oczy włosami. Chodząc z przednimi pasmami podpiętymi kolorowymi spinkami w kształcie motylków pożyczonymi od Mel czułam się jak idiotka, ale przynajmniej byłam w stanie widzieć cokolwiek, gdy opuszczałam głowę.

Nadal gdzieś w środku miałam wrażenie, że nie powinnam rzucać się na tak głęboką wodę, że dom dziecka załamie mnie psychicznie jeszcze bardziej, a bardzo zależało mi, żeby na kontroli pod koniec miesiąca pokazać Meghan że już mi się polepszyło, jednak z drugiej strony bardzo chciałam móc to zrobić. Chciałam móc jakoś pomóc tym, którzy mieli w swoim krótkim życiu gorzej niż ja, zwyczajnie chciałam być komuś potrzebna...

- Dom dziecka nie był szczególnie obleganym wolontariatem w tym roku, coś na pewno się znajdzie. – posłała mi uśmiech, po czym znów zaczęła grzebać w papierach, jednak tym razem zajęło jej to mniej czasu – Proszę. - podała mi je - Mogłabyś mi jeszcze podać nazwiska swoje i koleżanki, bym mogła je wprowadzić do rejestru?

- Koleżanka Melanie Calder. – poczekałam, aż wpisze jej nazwisko do komputera – A ja nazywam się Elizabeth Stanford.

Boże, ale to dziwnie brzmi. Elizabeth Stanford...

Tak bardzo przyzwyczaiłam się do wymyślonego przez Daniela Ellie, że nadane mi przez rodziców imię brzmi wręcz obco.

Poza Ellie wymyślił ci też inny skrót od imienia...

- To wszystko?

- Tak. – uśmiechnęłam się do niej, wbijając paznokcie we wnętrze dłoni – Dziękuję za pomoc, do widzenia. – wstałam z krzesła naprzeciw jej biurka i udałam się w stronę wyjścia z sekretariatu.

***

Gmach domu dziecka był ogromny. Nawet nie chcę myśleć, ile jest tam pokrzywdzonych przez los dzieci. Z sercem bijącym jak młot weszłam po schodach budynku, a potem do środka, z zamiarem znalezienia sekretariatu. Złożyłam tam wypełnione papiery; powiedzieli mi że jeżeli chcę, to mogę zacząć już teraz.

Years Without YouWhere stories live. Discover now