Rozdział 7

348 31 6
                                    

Rozdział 7
- Potter, jak to miło, że zaszczyciłeś nas w końcu swoją obecnością – powiedział ktoś szorstkim i wściekłym tonem.
Harry stanął jak wryty. Jego obolałe i poranione stopy piekły niemiłosiernie. Drżał na całym ciele z powodu przemarznięcia, jakiego nabawił się podczas kilkugodzinnej wędrówce po Zakazanym Lesie. A dwie stojące przed nim postacie były ostatnimi, które powinny widzieć go w takim stanie.
- Masz dla nas jakieś wytłumaczenie, ty bezmyślny bachorze ? – Zaczął swoją tyradę Snape, a stojący obok niego Draco przyglądał się uważnie Złotemu Chłopcu. Najpierw zwrócił uwagę na brudne nogi, gdzieniegdzie poplamione zaschniętą krwią czy pokryte świeżymi strupami. Harry dostrzegł w jego oczach coś, co wydawało mu się obrzydzeniem. Malfoy jednak szybko podniósł wzrok do góry. Były Gryfon miał ochotę zapaść się pod ziemię i przeklinał sam siebie, że wybiegł wściekły z inicjacji, zapominając o butach i leżącej w komnacie koszulce, która umożliwiła mu wcześniej wspinanie się po rurze. Harry nienawidził swojej wręcz wklęsłej klatki piersiowej, której wygląd ratowały jedynie nieznaczne mięśnie, które wypracował nosząc ciężary na Privet Drive czy podczas gdy w quidditch. Zapomniał o tym, że Draco widział go już w takim stanie – a nawet rozebranego do samych bokserek. Teraz był tu również Snape, co potęgowało tysiąckroć uczucie wstydu. Najgorsze było jednak to, że Mistrz Eliksirów również patrzy na niego jakoś inaczej. Jakby z litością, pomieszaną ze wściekłością. Harry pomyślał, że musiał naprawdę nisko upaść, skoro wzbudza w profesorze to pierwsze uczucie. – Oczywiście, że nie. – kontynuował Snape – Chłopiec Który Zabił Czarnego Pana nie podlega żadnym regułom. Może robić co chce i kiedy chce, nie zważając na innych. Uwierz ty przeklęty bachorze, że wcale nie obchodzi mnie twój los, ale jako opiekun Domu jestem za ciebie odpowiedzialny! Przez swoją głupotę mogłeś narazić wszystkich, którzy brali udział w standardowej i nieszkodliwej inicjacji na gniew wściekłego wilkołaka i niezrównoważonego azkabańczyka! Czy ty kiedykolwiek pomyślałeś zanim coś zrobiłeś? Kto przy zdrowych zmysłach robi sobie sam - pozbawiony różdżki i połowy odzienia - nocne wycieczki po Zakazanym Lesie? Jeśli chcesz gówniarzu popełnić samobójstwo, to istnieją mniej wyszukane i prostsze sposoby niż rozszarpanie przez wściekłe zwierzę! Nie masz w sobie nawet krzty Ślizgona! Temu staremu kapeluszowi rzuciło się chyba na pusty rondel, skoro przydzieliła cię do mojego Domu!

W Harrym zawrzało. Jeśli nie pasował do Slytherina to nie pasowałby nigdzie. Hogwart był jedynym domem, jaki kiedykolwiek miał, a teraz ktoś próbuje zabrać mu nawet tę cząstkę jego życia, która jak na razie jako jedyna nie straciła dla niego wartości. Najpierw zamek chciał mu odebrać kilkakrotnie Voldemort, a teraz Snape chce go stąd wyrzucić. Zresztą profesor eliksirów dążył do tego od dnia, kiedy Złoty Chłopiec pierwszy raz postawił swoją stopę w tej szkole.
- To nie pan decyduje o tym gdzie jest moje miejsce! – Krzyknął. Wydanie z siebie tak głośnego dźwięku, po kilku godzinach nic nie mówienia sprawiło u niego ogromny wysiłek. Ostatkiem sił powstrzymywał się, aby nie chwycić się za głowę, która wybuchła silnym bólem. – Tiara już drugi raz potwierdziła, że najlepszym dla mnie miejscem jest Slytherin, czy ci się to podoba czy nie!
- Nie jesteśmy na ty, gównierzu! I o czym ty właściwie mówisz? - Nie wasz zakichany interes!
- Dobrze Potter, skoro jesteś taki zuchwały i bezczelny, to nie zostawiasz mi żadnego wyboru. Pożałujesz jeszcze, że ośmieliłeś się mi przeciwstawić. – Snape podszedł do niego i syknął mu do ucha – Zrobię z ciebie grzecznego i uległego ucznia, nawet gdybym miał zamknąć cię na miesiąc w lochu z którymś z moich uczniów. A myślę, że Draco nie miał by nic przeciwko.
- Jesteście nienormalni – wycharczał Harry, odsuwając się gwałtownie i tracąc przy tym równowagę. Zatoczył się kawałek do tyłu i wychrypiał – A skoro znasz tak wiele sposobów – zwrócił się do profesora – na wyszukane samobójstwo, to chętnie ich posłucham. Może zdecyduje się z któregoś skorzystać.
Grymas wściekłości na twarzy Snape przerodził się w czyste niedowierzanie. Harry'emu jednak nie było dane zobaczyć tej gry emocji znienawidzonego nauczyciela, ponieważ jego wyczerpane i obolałe ciało, osunęło się, głośno uderzając o parkiet Pokoju Wspólnego.
OOO
- Silna anemia – stłumiony głos matrony, przewijał się przez natłok innych, nie poukładanych myśli Harry'ego. Pani Pomfrey napoiła go jakimiś eliksirami, a potem położyła w szpitalnym łóżku. Nie pamiętał jak się tu znalazł. – Profesorze – lamentowała pielęgniarka – jak na Merlina, to biedne dziecko wygląda! Sama skóra i kości. Zawsze było źle z Potterem, ale w tym roku to już jakaś przesada. To zakrawa o znęcanie się nad nieletnim. Ma na całym ciele ślady wielokrotnych, wciąż odnawialnych pobić i choć siniaki w większości już zniknęły, to kilka ukrywał pod zaklęciem maskującym. Jestem wręcz pewna, że jedna z ran pochodzi od ugodzenia nożem! Jest kompletnie przemęczony, od miesięcy źle się odżywia i praktycznie nie śpi! Wykazała to prosta analiza przez zaklęcie! Gdzie ten chłopak przebywał przez wakacje? Jego stan wskazuje jakby mieszkał na ulicy!
- W domu swojej ciotki – odpowiedział Snape. Był wściekły, gdy Draco zawiadomił go o bezmyślnym zachowaniu tego bezczelnego szczeniaka. Od samego początku spodziewał się kłopotów, ale do tej pory mógł obrażać Pottera, śmiejąc się z jego buńczuczności, ignorancji i infantylności. Widząc po tym jak traktowali go Gryfoni, niczym najwspanialsze bóstwo, krew kipiała w starych żyłach profesora, ponieważ przypominał mu się przeklęty James ze swoją bandą. Widząc poranionego dzieciaka, dał upust swojemu gniewowi, ponieważ wiedział, że bachor sam sobie na to zasłużył. Nie wiedział również jakim cudem Potterowi udało się ujść bez szwanku, nie licząc drobnych zranień, z Zakazanego Lasu, kiedy każdy wiedział, że noc jest najbardziej niebezpieczna dla nieznających jego tajemnic, ludzi. Do tego gówniarz nie zabrał ze sobą nawet przeklętej różdżki. Bachor miał więcej szczęścia niż rozumu. Jednak teraz... Nie mógł uwierzyć w to co widział i w to, o czym mówiła matrona. Każdy był święcie przekonany, że Wybraniec pławi się w luksusach w mugolskim świecie, skoro rodzice pozostawili mu pokaźną fortunę. Przynajmniej Snape był tego pewien jeszcze kilka godzin temu. Jeśli jego stan wynikał z winy Dursleyów, tak jak przypuszczał, to... Mimo wszystko Potter, nie ważne czyim jest synem, ciągle jest tylko szesnastoletnim dzieckiem, które nie powinno mieć takich problemów.
Nie powinno również być kartą przetargową w wojnie, ani być zmuszanym do zabicia czarnoksiężnika, którego bał się praktycznie cały czarodziejski świat – prychnął w myślach.

Błysk Zielonego Światła-DrarryWhere stories live. Discover now