Tak właśnie jest z tajemnicami - rzadko kiedy są radosne.

40 5 0
                                    


Zmieszana oddaliłam się od grupy w stronę wskazanym przez kobietę, do internatu szkolnego, nie do mojego spokojnego pokoju na poddaszu, gdzie był mój azyl i samotnia. Szkolny internat znajdował się w całkiem innym budynku, a dokładniej skrzydle, ponieważ tak określa się tutaj części szkoły, w których uczą się ludzie z poszczególnym żywiołem.

Budynek przypominał trochę zamek, ale był dużo większy i miał nieregularny kształt. Posiadał pięć wież, do jednej z nich właśnie zmierzałam, oddalone były od siebie o długie i szerokie korytarze, w których głębi kryły się sale lekcyjne oraz pomieszczenia użytkowe takie jak salon, jadalnia czy kuchnia. Każdą część oddzielały drzwi, ogromne, blaszane, a na dodatek chronione zaklęciem, które zdjąć mogli tylko nauczyciele. Miało to chronić przed niechcianym przemieszczaniem się uczniów, lecz nie zawsze to działało. Tak więc szkoła dzieliła się na pięć skrzydeł. W środku budynku, a raczej na placu, który otaczały mury zamku, był mini park, drzewa, ławki i stoliki, choć raczej nikt tam nie przesiadywał. Całą szkołę otaczał las, ale wyjście poza mury było surowo zabronione, chyba że miało się specjalną przepustkę od dyrektora.

Szłam długim korytarzem i przyglądałam się kluczowi, który dostałam, był złoty z czarną wstążką. Martwiłam się co i kogo zastanę w pokoju, nie chciałam również zamieszkać na samym dole wieży, gdzie zazwyczaj są pełnione dyżury. Spojrzałam na kawałek papieru i skupiłam się na czytaniu planu zajęć. Nazwy przedmiotów brzmiały, jakby ktoś wypowiadał zaklęcia śmiertelne, w sumie to mogło się zgadzać.

W pewnej chwili coś poruszyło się w mojej ręce, a zaczytana aż podskoczyłam z przerażenia. Spojrzałam, ale nie było tam nic prócz klucza, który trzymałam. Zbagatelizowałam sprawę, spojrzałam na obraz, który właśnie mijałam, zafascynował mnie, ale nie dane było mi się skupić, ponieważ dziwne uczucie powtórzyło się, coś po raz kolejny poruszyło się w mojej dłoni, aż w końcu mocno nią szarpnęło. To klucz, wyrwał mi się z ręki i jak żywy zaczął lecieć przede mną z zawrotną prędkością. Rzuciłam się za nim biegiem.

    — Ej! Stój! — wrzeszczałam za nim lekko zdezorientowana, nie wiedząc, co się właśnie wydarzyło, przecież klucze ot tak sobie nie latają — Czekaj! Potrzebuję cię! — super Kornelia, gadasz do klucza. Biegłam za nim dalej, aż wpadłam na kręte schody. Minęłam kilka par drzwi, a klucz kierował się ku górze. Pędziłam za nim ile sił w nogach, ale biegi z przeszkodami to nie był mój ulubiony sport.

Wbiegłam na przedostatnie piętro, aż w końcu klucz się zatrzymał. Po prostu ot tak zawisł w powietrzu przed jedną z trzech par drzwi, które znajdowały się na tym piętrze. Zastanowiłam się przez chwilę czy powinnam go złapać, ale poruszył się, co rozwiało wątpliwości. Wbił się w zamek i przekręcił, a drzwi się otworzyły. Magiczne, latające klucze w szkole magii. Tego jeszcze tutaj nie widziałam.

Weszłam do środka, pokój był piękny, przestronny i jasny. Duże okna przepuszczały światło słoneczne, a białe zasłony wcale nie sprawiały, że było go mniej. Znajdowały się tam dwa łóżka, jedno w jednym, a drugie w drugim końcu pokoju. Skierowałam się na prawo, gdzie ku mojemu zdziwieniu już były moje rzeczy. Kufry z osobistymi przedmiotami i walizki z ubraniami. Pokój był podzielony na dwie strony, w każdej znajdowała się toaletka, biurko oraz ogromna szafa, przy łóżkach stały szafki nocne z ciemnego drewna, cały pokój zachowany był w kolorach brązu i bieli. Jedyne co w tym pomieszczeniu było wspólne to ogromna półka na książki. Kolejne drzwi prowadziły do łazienki, która również dobrana była kolorystycznie. Pokój był idealny.

Podeszłam do dużego okna, żeby zobaczyć, jaki mamy widok. To, co ujrzałam, jednocześnie mnie przeraziło i zachwyciło. Nasz pokój był od strony lasu za murami szkoły, z tej perspektywy gąszcz nie miał końca, było pięknie, ale i niebezpiecznie. Jedną część oświetlało słońce, a inną spowijał mrok. Szelest z głębi pokoju przerwał mi rozkoszowanie się widokiem, odwróciłam się szybko i spojrzałam w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Szafa.

    — Kto tam jest? — zapytałam, podchodząc powoli — Pokaż się! — serce zaczęło walić mi jak szalone, nie wiedziałam, czego mogłam się tutaj spodziewać. Podeszłam bliżej i złapałam za klamkę od szafy i lekko pociągnęłam do siebie, otworzyłam drzwiczki, a moje serce fiknęło koziołka, ciśnienie momentalnie ze mnie zeszło — Ray, chciałeś doprowadzić mnie do zawału?! Co robisz w szafie? — mówiłam sama do siebie, ponieważ wiedziałam, że mój pies mi nie odpowie. Czarny, puszysty kundelek o średniej wielkości rzucił się na mnie od razu. Zaczęłam go głaskać, nie umiałam się gniewać, był, jedynym kogo teraz miałam.

Postanowiłam rozpakować rzeczy, które czekały na mnie w pokoju, w pierwszej kolejności zabrałam się za ubrania, których miałam najwięcej, powiesiłam sukienki oraz kurtki w szafie, resztę porozkładałam w półkach, które znajdowały się w drugich drzwiczkach.

Odwróciłam się, żeby zabrać kolejną partię rzeczy, a przed moimi oczami pojawiły się walizki i kufry. Tak po prostu wyskoczyły znikąd. Przeżyłam już dzisiaj tyle, że ten widok nie był niczym dziwnym. Skoro pojawiły się rzeczy, oznaczało to, że zaraz powinna pojawić się moja współlokatorka. Ogarnęło mnie przerażenie, jak powinnam się zachować, co powiedzieć.

Wzięłam koszulki, które miałam w planach wcześniej przełożyć do szafki, a drzwi pokoju otworzyły się zamaszyście. Wstałam na równe nogi tak szybko, że wszystkie rzeczy wypadły mi z rąk. Super Kornelia. Do pokoju weszła zdyszana dziewczyna o rudych, wręcz pomarańczowych długich włosach, to było pierwsze, na co zwróciłam uwagę. Ubrana była podobnie do mnie, w szkolny mundurek. Dziewczyna była prześliczna, a włosy dodawały jej tylko do urody.

    — Cholerny klucz! — zaklęła pod nosem i podeszła do łóżka, na którym leżały jej walizki.

Nawet na mnie nie spojrzała. Usiadła na łóżku i próbowała złapać oddech, a ja stałam w miejscu jak kretynka i przyglądałam się jej. Otrząsnęłam się wreszcie.

    — Hej — powiedziałam — Jestem... — niedane mi było dokończyć.

    — Kornelia Parker — powiedziała szybko dziewczyna — Urodzona 7 kwietnia, nie wiadomo do końca gdzie, zamieszkała tutaj w szkole — dodawała kolejne szczegóły, a mnie zaczynało to powoli przerażać.

    — Czytasz w myślach czy coś? — usiadłam z wrażenia, wiedziałam, że niektórzy mają takie zdolności, ale nie spodziewałam się mieć do czynienia z kimś o takiej mocy, moja głowa pełna była dziwnych myśli i wolałabym, żeby zostały one, tam gdzie są.

    — Nie, ale lubię wiedzieć — powiedziała z takim spokojem w głosie, że nie wiedziałam, co było straszniejsze — Zrobiłam szczegółowy research, jestem Chloe — powiedziała, ale nadal nie spojrzała na mnie ani razu.

    — Podziwiam zaangażowanie — zaśmiałam się na rozluźnienie atmosfery, ale nie podziałało.

    — Podziwiam entuzjazm — powiedziała i wreszcie spojrzała na mnie, pierwszy raz od pojawienia się tutaj, jej oczy były zielone, prawie neonowe. Była tak ładna, że zaczęłam się obawiać o swoją pozycję, której swoją drogą jeszcze nie miałam. — Nie wszyscy tak cieszą się, że tutaj trafiają, a ty wyglądasz na niewiarygodnie szczęśliwą — powiedziała z wyraźnym zaciekawieniem w głosie. — Nie zastanawiałaś się nigdy, dlaczego tak naprawdę tutaj jesteśmy? Dlaczego w tej szkole postanowili kontrolować czarną magię? Nie ciekawiło cię, kim jesteśmy, że otrzymałyśmy ten żywioł, a nie inny? — zaczęła sypać pytaniami. W sumie nigdy nie zastanowiłam się nad żadnym z nich.

Moon School - Szkoła KsiężycaWhere stories live. Discover now