Rozdział 29

1K 99 400
                                    

Ponury nastrój nie opuszczał Don. Przeczekała z jakieś pół godziny i postanowiła już wrócić do pokoju wspólnego. Spotkanie z Marco i tak, jak Don zapewniła wcześniej bliźniaków, miało być krótkie przez wzgląd na rzekomą niespodziankę, którą przygotowali na sam wieczór.

Gdyby nie fakt, że tak źle skończyła się randka z Marco, to zapewne nie potrafiłaby ustać z podekscytowania. Wiedziała, że jeśli już Fred i George coś przygotowali, to musiało to być coś niezwykłego. Zastanawiała się w czasie całej swojej drogi do wieży Gryfonów, co to takiego mogłoby być, ale nic — kompletnie nic! — nie przychodziło dziewczynie do głowy.

Przyjęcie niespodzianka? Zbyt tandetne dla bliźniaków Weasleyów. Tajemny wypad do Hogsmeade jednym z tajnych przejść? To już prędzej, ale przecież rok temu na jej urodziny taki zorganizowali. Włamanie się do pokoju wspólnego Ślizgonów i straszenie ich przez całą noc dziwnymi odgłosami? Cóż, to zrobiliby bez żadnej okazji.

W takim wypadku do głowy Don nie przychodziło absolutnie nic. Postanowiła więc się zdać na Freda i George'a. Wiedziała bowiem, że cokolwiek by to nie było, na pewno jej się spodoba. Nikt, absolutnie nikt, nie znał Don tak dobrze jak ta dwójka hogwardzkich psotników z piekła rodem. Nawet własna mama.

W środku pokoju wspólnego czekali już na nią bliźniacy. Ledwo zdążyła wejść, a ci od razu wstali i pożegnali się z Lee, który, o dziwo, nie szedł z nimi.

— Róże zostaw — powiedział Fred i chwycił bukiet. — Tam, gdzie idziemy... Będą ci tylko przeszkadzać. A, i jeszcze zmień strój. Ubierz spodnie.

— Dokładnie — wyszczerzył zęby George.

— Zaczynam się coraz bardziej niepokoić, wiecie? — mruknęła, ale posłusznie odłożyła kwiaty na stolik, a następnie szybko przebrała się w dormitorium.

Wyszli więc następnie całą trójką z powrotem na korytarze Hogwartu. Zarówno Fred, jak i George przez dosłownie całą drogę nie chcieli puścić farby, choć Don na nich naciskała. Nie przepadała zbytnio za niespodziankami. Owszem, były bardzo przyjemne, ale zdecydowanie bardziej wolała wiedzieć, co nią czekało, aby móc się w stanie na to przygotować. Poza tym wrodzona ciekawość i niecierpliwość nie pozwalały Don na czekanie.

To, że Don się zaskoczyła, to było mało powiedziane, kiedy wyszli na zewnątrz i ruszyli przez błonia. Wiał chłodny wiatr, a cała okolica skąpana była w blasku zachodzącego słońca. Gdyby wiedziała, że wyjdą na zewnątrz, ubrałaby się cieplej. Tymczasem miała na siebie narzucony jedynie cienki sweterek od babci Arlene, pod którym nie miała nic. Otuliła się ramionami i starała ignorować drżenie.

— Już prawie jesteśmy na miejscu — poinformował ją George.

Don zmarszczyła brwi ze skonsternowaniem. Już? Ale że niby gdzie? Przecież tutaj nic nie ma! Rozglądała się dookoła jak głupia, a wtedy do niej dotarło. No pewnie! Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślała?

Kawałek przed nimi bowiem wznosiło się boisko quidditcha. Przez Turniej Trójmagiczny wszelkie mecze zostały odwołane, więc do tej pory nie mieli okazji, aby polatać na miotłach. A zarówno bliźniacy, jak i Don, grali w gryfońskiej drużynie. Chłopcy jako pałkarze, a dziewczyna jako jedna ze ścigających wraz z Angeliną i Alicją.

— Niee! — zawołała i spojrzała z szerokim uśmiechem na Freda.

— Taak! — odparli na to jednocześnie bliźniacy, a Fred skierował swoją różdżkę w stronę składziku. — Accio miotły!

Trzy miotły przyfrunęły na zawołanie do Freda, który wręczył je swojemu bliźniakowi oraz przyjaciółce.

— O rany! Ale ekstra! — krzyknęła z podekscytowaniem i natychmiast weszła na miotłę, a potem odbiła się nogami od ziemi.

Ostatni kawał • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now