Rozdział 44

975 76 405
                                    

Kiedy Don, bliźniacy i Lee zrozumieli, że z obrony przed czarną magią nie wyniosą nic oprócz kolejnej dawki do swojej kolekcji pod tytułem „Jak ja nienawidzę tej różowej landryny", to z chęcią przyjęli propozycję Hermiony o spotkaniu się w gospodzie pod Świńskim Łbem.

Sobotni wypad do Hogsmeade był idealną chwilą, aby potajemnie spotkać się i zorganizować coś, co bynajmniej nie spodobałoby się wścibskiej Umbridge. To właśnie ten fakt, a nie przyswojenie tajników z zakresu obrony, sprawił, że całą czwórką bez zawahania uznali, że był to świetny pomysł.

O pomyśle Hermiony Don wspomniała także Adanowi, w końcu był jej bratem, ale ten nie był już aż tak pozytywnie nastawiony do tego wszystkiego.

— Don, będziesz miała kłopoty — mówił. — To twój ostatni rok, zostałaś kapitanem drużyny... Na pewno chcesz się w to wszystko mieszać, zamiast skończyć jak najszybciej Hogwart i po prostu się stąd wynieść?

— Mówisz tak, jakbyś mnie nie znał — odparła na to Don. — Kłopoty to moje drugie imię, to po pierwsze. Po drugie, dlaczego jesteś takim pesymistą? Kto powiedział, że jakakolwiek nam nieprzychylna osoba o tym wszystkim się dowie? Poza tym to jeszcze nic pewnego. Hermiona mówiła, że na razie mamy się tylko spotkać, aby porozmawiać. Tyle. Jak ty nie chcesz, to nie. Myślałam, że choć raz przestaniesz być taki sztywny jak Percy.

— Nie jestem taki jak Percy — zdenerwował się. — Ja bym nigdy nie wystawił rodziny dla durnej pracy. Nie przepadam za Umbridge tak samo jak ty, to wredna i głupia jak but małpa, ale uważam, że takie spotkania w niczym nie pomogą, a wręcz przeciwnie. Pogorszą całą sytuację. Nie wierzę, że Dumbledore pozwoli na jej dłuższe obcowanie w Hogwarcie.

Słowa Adana bardzo zirytowały Don. Miała ochotę kłócić się z nim i wywrzeszczeć mu prosto w twarz, że nie miał racji, choć w głębi duszy wiedziała, że po części jednak ją miał... Zamiast tego zamilkła i uszanowała decyzję, którą podjął. Adan zarzekał się, że nikomu nie piśnie o tym słowem, a Don nie miała wątpliwości, że tak będzie. Może i Adan był czasami naprawdę zbyt sztywny i pilny, ale jako jego siostra wiedziała, że nawet pod groźbą wyrzucenia z Hogwartu nigdy by jej nie zdradził. Byli rodzeństwem.

Gospoda jeszcze ani razu nie prezentowała się zachęcająco do jakichkolwiek, choćby przelotnych, wizyt. Wydawała się wręcz odstraszać swoją prezencją wszelkich śmiałków. Była niezwykle obskurnym miejscem o świdrującym nozdrza nieprzyjemnym zapachu. Przychodziło tutaj wiele typków o odpychającej aparycji. Zazwyczaj uczniowie omijali to miejsce szerokim łukiem, aczkolwiek w świetle aktualnych wydarzeń była ona perfekcyjną siedzibą do w miarę bezpiecznego spotkania. Przynajmniej najbezpieczniejszego ze wszystkich lokalizacji w Hogsmeade.

W środku, po wejściu, Don zauważyła już gromadkę osób. Rozpoznała przede wszystkim Harry'ego, Hermionę i Rona, którzy zajmowali czołowe miejsca, Neville'a, Lunę, Justyna Finch-Fletchleya wraz ze swoją siostrą, Cynthią*, Angelinę, Alicję, Katię, Nico, brata Marco i samego we własnej osobie Marco, Ginny z jakimś chłopakiem... i kilka jeszcze innych osób. Ona wraz z Fredem, George'em, Lee i Vickie weszli jako jedni z ostatnich z torbami z reklamą ze sklepu Zonka.

— Czołem — powitał barmana Fred, stając przy barze i szybko licząc towarzystwo. — Poprosimy o... trzydzieści butelek kremowego piwa.

Barman łypnął na niego spode łba, a potem rzucił szmatę ze złością, jakby mu przerwano bardzo ważną czynność, i zaczął wyjmować spod lady zakurzone butelki.

— No to zdrówko — powiedział Fred i zaczął rozdawać butelki. — Każdy się zrzuca, nie mam tyle forsy, aby wszystkim postawiać.

— Ale mi postawisz? — szepnęła do niego Don i uśmiechnęła się słodko, mrugając szybko powiekami.

Ostatni kawał • Fred WeasleyWhere stories live. Discover now